Twoja przygoda ze sportem zaczęła się dość późno, bo gdy miałeś 13 lat...
AT: Właściwie trochę wcześniej, bo najpierw przez 4 lata ścigałem się na rowerze. Ale to prawda – pierwszy motocykl dostałem dość późno. Rodzice na początku byli przeciwni.
Naprawdę? Przecież pochodzisz z rodziny ze sportowymi tradycjami. Twój tata – Andrzej – był wicemistrzem świata w enduro...
AT: Czasami tak to jest. Dodam, że mieszkałem tuż obok toru motocrossowego w Cieszynie, więc jak tylko coś się tam działo, to wsiadałem na rower i już tam byłem. Jak miałem 9 lat, wsiadłem na skuter od wujka. Na motocykl musiałem poczekać cztery długie lata. Oceny na świadectwie musiały się zgadzać [śmiech].
Ale kiedy się w końcu doczekałeś...
AT: Wtedy maszyna ruszyła – z tygodnia na tydzień było widać progres i po miesiącu posiadania motocykla stanąłem na starcie pierwszych zawodów. Po kilku udanych startach niestety nabawiłem się pierwszej kontuzji.
Czyli nie zawsze miłe złego początki. Jednak nie poddałeś się.
AT: O nie! Przecież postanowiłem, że będę profesjonalnym zawodnikiem. Wróciłem i w debiucie byłem chyba czwarty w generalce sezonu [wicemistrz w 2009 roku w klasie MX85 – red.]. A później dość szybko odjechałem od reszty stawki [mistrz MX2 w latach 2012, 2013 i 2014 – red.].
Wszystko wskazywało na to, że na dłużej zagrzejesz miejsce na najwyższym stopniu motocrossowego podium.
AT: Dość szybko udało mi się zdobyć mistrzowski tytuł, lecz mimo to trudno było zdobyć wsparcie sponsorów. Niestety nie miałem możliwości spróbowania swoich sił w mocniejszej niż polska motocrossowej serii. Wtedy pojawiło się enduro, gdzie mogłem rywalizować w mistrzostwach Europy i cały czas podnosić swój poziom [wicemistrz w kategorii juniorów w 2014 roku – red.] oraz realnie myśleć o przejściu do mistrzostw świata, co po kilku sezonach udało się zrealizować.
Motogodzin
nic nie zastąpi!
Sporo tego! Raczej się nie nudziłeś...
AT: Zagryzałem zęby i jakoś szło. Mimo to w 2016 roku, kiedy drugi rok bez większych sukcesów startowałem w Mistrzostwach Świata Enduro, byłem gotowy zakończyć swoją przygodę z motocyklem. Sytuację uratował telefon – serio! Zaraz po zawodach Red Bull 111 Megawatt [Adam zajął tam 8. miejsce – red.] dowiedziałem się, że mogę wystartować w rajdzie Maroka w barwach Orlen Teamu. Oczywiście chwyciłem byka za rogi i pojechałem na pierwszą w moim życiu rundę Pucharu Świata Cross Country! Następny miał być Dakar.
Od razu trafiłeś na głęboką wodę, ale wyglądało na to, że doskonale się tam odnajdujesz.
AT: Nie do końca. Na trasie mojego pierwszego Dakaru pokonał mnie mój własny organizm, skończyło się zapaleniem płuc. Przekonałem się, że nie jestem niezniszczalny i że jeszcze wiele muszę się nauczyć.
Komentarze