Muzułmańsko-katolicko
Sarajewo to niesamowita mieszanka kultur i religii. Na jego poznanie mamy tylko pół dnia, noc i poranek. Szkoda! Z hotelu wychodzimy na Ferhadiję. Dokładnie w jej połowie. Decydujemy się iść w prawo, czyli w stronę dzielnicy muzułmańskiej. Chcemy zobaczyć słynną studnię Sebilj. Po drodze oglądamy wieżę zegarową (zegar przywieźli z Londynu sarajewscy kupcy) oraz meczet Ghazi Husrevbega. Husrev był namiestnikiem sułtana i w pierwszej połowie XVI w. rządził Bośnią przez 35 lat. Za jego panowania Sarajewo stało się jednym z największych miast w Europie.
Dochodzimy do Bašcaršija, czyli głównego bazaru. Plątanina uliczek z mnóstwem sklepików, restauracyjek i kawiarni robi duże wrażenie. I w końcu jest: słynna studnia Sebilj. Arcydzieło sztuki. Chyba tak. Trudno to stwierdzić, bo jest oblepiona turystami. Powstała w XVIII w. i teraz stoi na placu Sebilj (pierwotnie stała w innym miejscu), który jest symbolem miasta i miejscem spotkań towarzyskich. Zostajemy tu na obiad – bez dwóch zdań kuchnia bałkańska jest wyśmienita.
Jedno z wielu pięknych miejsc: przystań jachtowaw Kotorze.
|
Potem idziemy do dzielnicy chrześcijańskiej. Po kilkuset metrach jest dużo bardziej europejsko: inne zapachy, architektura, pojawiają się eleganckie sklepy. Oglądamy katedrę pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusa, której schody są podobno miejscem spotkań sarajewskiej młodzieży. Zatrzymujemy się na chwilę na placu Oslobodenja, gdzie miejscowi rozgrywają właśnie partię szachów w skali makro. Decydujemy o powrocie do dzielnicy muzułmańskiej. Najpierw jednak idziemy na drugą stronę rzeki Miljacka. Tam, naprzeciw Biblioteki Narodowej, stoi „dom przekory” (Inat kuća). Z domkiem tym jest związana bardzo ciekawa historia, po którą odsyłam do przewodnika lub internetu. Obecnie mieści się tutaj restauracja.
Jest godz. 22, ale w części muzułmańskiej cały czas tętni życie. Wstępujemy do kafejki, gdzie raczymy się pyszną herbatą i shishą. Po fajce wodnej dopada nas głód. Jest już po godz. 23, ale restauracyjki są czynne.
Ślady wojny
Jedziemy w stronę Mostaru. Droga prowadzi przez góry, wzdłuż rzeki Neretwy. Doskonała nawierzchnia. Gorąco. Po drodze spotykamy tylko jeden patrol. Znudzony policjant na motocyklu nie zwraca na nas uwagi, mimo 130 km/h na liczniku. W drodze do Sarajewa zniszczenia związane z ostatnią wojną (1992-1995) nie były widoczne. Im bliżej Mostaru, tym więcej widzimy uszkodzonych i splądrowanych budynków. Ale nie jest ich tak dużo, jak się spodziewałem.
Wjeżdżamy do Mostaru. Miasto poważnie ucierpiało podczas wojny. Do tej pory przy niektórych ulicach stoją zrujnowane budynki. Chorwackie czołgi zburzyły m.in. słynny Stary Most, który po rekonstrukcji otwarto w 2004 r. Jedziemy na Stare Miasto. Tworzy je sieć wąskich, kamiennych uliczek położonych po obu stronach Neretwy. Robią spore wrażenie!
Po Mostarze ruszamy w kierunku Czarnogóry. Kierujemy się na Trebinje. Robi się jeszcze goręcej. Jest sucho. Słychać intensywny dźwięk cykad. Okolica wydaje się wymarła. Nie widzimy żadnych samochodów. Mijamy wioski, w których nie ma żywego ducha. Spotykamy jedynie wałęsające się przy drogach krowy.
|
|
Droga z Sarajewa do Mostaru biegnie wzdłuż rzeki Neretwy. |
Szachy plenerowe na ulicy Ferhadijaw Sarajewie. Tu czas biegnie inaczej
|
Fiord nad Adriatykiem
Granicę bośniacko-chorwacką przekraczamy na wysokości Dubrownika i odbijamy w lewo w kierunku Czarnogóry. Do czarnogórskiej granicy zostało ok. 50 km. Postanawiamy poszukać noclegu w Kotorze. Jedziemy wzdłuż Boki (zatoki) Kotorskiej. To jedyny fi ord nad Adriatykiem. Składa się z pięciu mniejszych zatok. Trasa jest bardzo malownicza, prowadzi nad samą wodą. Po lewej stronie mamy góry, po prawej Adriatyk.
Po kilkudziesięciu kilometrach wjeżdżamy do Kotoru. Zdecydowanie polecam kotorską starówkę – rewelacja! Niestety, plan z noclegiem w tym mieście nie wypala. Szybka decyzja i śmigamy w kierunku Budvy. Miasto tętni życiem, jest hałaśliwie, tłoczno i... drogo. Początkowo myśleliśmy o dwóch noclegach, ale wkrótce nie mamy wątpliwości – trzeba ruszać.
Jedziemy do Cetinje. Trasa prowadzi ostro w górę. Bardzo uważamy, bo wąska droga nie jest zabezpieczona od strony górskiego zbocza. Dodatkowo wyjścia z winkli nie są widoczne. Szczęśliwie mijamy Cetinje i przez Park Narodowy Lovćen jedziemy w dół do Kotoru. Zjazd jest tak samo genialny, jak podróż na szczyt: 26 winkli!
Jeden ze sklepików na sarajewskimStarym Mieście.
|
Kotor kończy nasz krótki pobyt w Czarnogórze. Na granicy Chrzanek i ja odprawiamy się błyskawicznie. A Adam stoi i stoi. Okazało się, że celnik postanowił sprawdzić Adama pytaniem, jakie jest najlepsze piwo w Polsce. Adam przytomnie odpowiedział, że Tyskie. Celnik wyciągnął spod lady puszkę Tyskiego: dobra odpowiedź, można jechać. Magistralą adriatycką wracamy do Bośni. Zatrzymujemy się w Neum. Ta miejscowość zajmuje 24-kilometrowy pas wybrzeża dzielący Dalmację na dwie części. Kwaterę mamy nad samym morzem.
Skok do domu
Szóstego dnia rozpoczynamy powrót do Polski. Do Gdańska mamy prawie 2000 km. Magistralą adriatycką jedziemy do Splitu, gdzie wjeżdżamy na autostradę. Autostradami śmigamy aż do Słowenii. Na północy Chorwacji trafi amy na gradobicie, a tuż za granicą słoweńską na potężną ulewę. Innych przygód unikamy. Siódmego dnia wjeżdżamy do Polski. Pogoda nie rozpieszcza – jest pochmurno, zimno, deszczowo. Nocujemy w Kozichgłowach (26 km od Częstochowy). Dnia ósmego, jadąc w deszczu, docieramy do Gdańska.
Bilans: główne cele osiągnięte, motocykle nie zawiodły, 4395 km w 8 dni.