W BiH na chwilę
Dzień szósty: Makarska. Po śniadaniu ruszamy na plażę, jednak nie wytrzymujemy tam długo i ruszamy zwiedzać miasto. W jednej z knajpek poznajemy chłopaków z Polski. Są świeżo po Dubrovniku, więc wiemy, że miasto zrobi na nas wrażenie. Dla niespokojnych duchem dwa dni w Makarskiej w zupełności wystarczą.
Dzień siódmy: Makarska – Dubrovnik. Przed nami 151 km. Jesteśmy zdziwieni, gdy wjeżdżamy do Bośni i Hercegowiny: nie doczytaliśmy, że droga do Dubrovnika prowadzi 12 km przez BiH. W Dubrovniku kierujemy się na Stary Grad. Tu okazuje się, że nie będzie łatwo o nocleg. Wiele miejsc jest poza sezonem pozamykanych. Jest bardzo gorąco, więc po dwóch godzinach poszukiwań decydujemy się na apartament za 60 euro za dobę (ceny noclegów są tu znacznie wyższe niż gdzie indziej w Chorwacji). Ale widok z tarasu nas powala: panorama na Stary Grad jest przepiękna. Postanawiamy zostać trzy dni. Na początek fundujemy sobie Stare Miasto. Za Dubrovnikiem nie można nie tęsknić. Nie wiemy, czy to zasługa zapachów, klimatu, pięknych uliczek, czy muzyki, którą słychać na każdym kroku. Dzień ósmy: Dubrovnik. Na początek dnia wjeżdżamy na wzgórze Srd. Można na nie wejść lub wjechać kolejką. Przewodniki ostrzegają, żeby nie zbaczać z trasy – można się natknąć na minę. Jeśli zdecydujecie się na piesze pokonywanie wzgórza, zobaczycie mnóstwo krzyży w miejscach, w których zginęli żołnierze.
Na wzgórzu trafiamy do muzeum (wstęp: 20 kun/osoba), poświęconego obronie Dubrovnika przed serbsko- -czarnogórską agresją z 1991 r. Gdy oglądamy zdjęcia zbombardowanego miasta, trudno nam uwierzyć, że po takiej ruinie nie zostało właściwie śladu.
Po wzgórzu Srd schodzimy do Starego Miasta. Zwiedzamy Studnię Onufrego (ponoć jeśli się wypije z każdego źródła tej fontanny, spełni się każde marzenie – nie mam jednak odwagi, bo woda okropnie śmierdzi), katedrę dubrovnicką, pałac Sponza, pałac Rektorów i Stary Port. We wszystkich sklepikach można kupić woreczki z lawendą, stąd jej wszędobylski zapach. Właściwie cała Chorwacja pachnie lawendą.
Ze wzgórza Srd najlepiej widać, jak piękny jest Dubrovnik. |
Dzień dziewiąty:
Dubrovnik. Na ostatni dzień w tym mieście zostawiliśmy zwiedzanie murów. Wszystko można sobie podarować, ale nie to (wstęp 70 kun/osoba). Na murach przystajesz co dwie minuty i robisz zdjęcie za zdjęciem. Każdy widok jest niepowtarzalny. Stare Miasto z tej perspektywy wygląda bajecznie. Jesteśmy zszokowani liczbą ludzi na murach i w mieście. Nagle olśnienie – niedziela!
Wejście do Starego Miasta w Dubrovniku. |
Mea Culpa na koniec
Schodzimy z murów i ostatni raz idziemy do Mea Culpa – ulubionej knajpki. Przy stoliku obok pan gra na gitarze fl amenco. Nagle pojawia się policja i każą mu schować gitarę. Stwierdzamy, że w każdym kraju policja wykazuje cechy trudne do zaakceptowania. Wieczorem łazimy po Dubrovniku ze smętnymi minami. W niedzielę na każdym rogu płoną pochodnie i wielkie świece. Trafiamy do knajpki przy placu Stradun – ściąga nas pan grający na pianinie. O północy żegnamy się z Dubrovnikiem. Jutro ruszamy w głąb lądu.
Dzień dziesiąty: Dubrovnik – Jeziora Plitwickie. Rano obiecujemy sobie przez następne pół roku nie wymawiać nazwy miasta na D. Po drodze jest potwornie gorąco, a mamy do zrobienia 453 km. Im dalej jesteśmy od wybrzeża, tym bardziej krajobraz się zmienia. Jest +14O, więc, przyzwyczajeni do gorąca, marzniemy.
Jeziora Plitwickie to widoki tak piękne, że aż tandetne. |
Lądujemy w hotelu, który chyba pamięta lata 80. Szybko się orientujemy, że pójść nie ma gdzie; pozostaje bar, w którym są klimaty jak z rzeźni. Snujemy przypuszczenia, czy możemy zostać napadnięci i zabici, a kelner o twarzy seryjnego mordercy zatuszuje sprawę. Trochę się uspokajamy, gdy widzimy, jak po kryjomu popija piwko.
W takich okolicznościach przyrody śniadanie smakuje lepiej. |
Rada 3: wybór drogi. Nie rezygnujcie ze zwykłych dróg na korzyść autostrad. Tylko w ten sposób można poczuć klimat danego kraju i więcej zobaczyć. Wjeżdżajcie do wiosek, miasteczek – klimat takich miejsc jest niepowtarzalny.
Prawie jak cud
Dzień jedenasty: Jeziora Plitwickie. Pada i jest zimno. Jutro wracamy do domu. Można zaplanować kilka wersji zwiedzania jezior (bilet 110 kun/osoba) – jest specjalny bus i promy, którymi można się przemieszczać między głównymi punktami. Park to 16 jezior i 92 wodospady. Nie na darmo jest porównywany do siedmiu cudów świata. Późnym popołudniem lądujemy u seryjnego mordercy na kolacji – okazuje się, że o godz. 17 mają przerwę na obiad i mamy czekać do 18, a że w okolicy nie ma nawet sklepu, więc pokornie czekamy.
Dzień dwunasty: Jeziora Plitwickie – Brzeg. Rano ruszamy do domu. Do pokonania mamy 940 km. Pod Wiedniem łapie nas piekielna ulewa. Po 15 minutach jej uciekamy, ale czarne chmury ciągle nam siedzą na plecach: kilka razy łapie nas mały deszcz. O 16 jemy obiad w Czechach – 60 km od Ostrawy. O 19 docieramy do domu.
zobacz galerię
Komentarze
Zobacz artykuł
~Motocykl Online, 2013-07-02 04:22:24
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?