Ponieważ mieszkamy w Trójmieście, prom do Karlskrony był oczywisty. Pierwszym naszym celem były fiordy i Śnieżna Droga. Etap między Karlskroną a Oslo po 600 kilometrach na życzenie Madzi przerwaliśmy. Taka uroda debiutantki.
W necie wyczytałem, że osada Gudvangen na końcu Naeroyfiorden jest genialnym miejscem. Jechaliśmy tam drogą E16, aby w pewnym momencie uciec z niej na nr 601 i ominąć tunel pod górami. To był dobry ruch! Szczególnie polecam zjazd do miejscowości Aurland z przepięknym widokiem na Aurlandsfiorden. Po około 1000 km od promu zacumowaliśmy na malutkim kempingu w Gudvangen. Leży on między zboczami gór, po których spływają wodospady. Bajka! Tutaj do Madzi wyraźnie dotarło, na co dała się namówić: „Co?! 1000 km w dwa dni i to dopiero początek?! Że ile? 5 tysięcy?! Jutro odwozisz mnie do Bergen na samolot do Gdańska...”. Zmieniła zdanie, gdy obiecałem jej, że jutro daleko nie pojedziemy.
Następnego dnia machnęliśmy się zobaczyć wodospad Hardangerjokulen. Zatkało nas, jak zobaczyliśmy dobre pół kilometra prawie pionowej ściany w dół. Myślałem, że nie mam lęku przestrzeni, ale tam zmieniłem zdanie. Wodospad jest monumentalny, a jego widok z okien hotelu – wart każdych pieniędzy.
