Hipopotam patrzy
Zanim zaczęliśmy drogę powrotną, popłynęliśmy łodzią na poszukiwanie hipopotamów. Po godzinie bezskutecznego szukania, w łodzi, którą płynęliśmy rzeką Gambią, zepsuł się silnik. Żeby go naprawić, zacumowaliśmy przy brzegu. Po chwili zastygliśmy, bo tuż przy nas hipopotam wystawił głowę z wody i długo się nam przyglądał.
Chcieliśmy wyjechać z Gambii innym przejściem granicznym niż to, którym wjechaliśmy, ale to nic nie zmieniło, bo znów chcieli wziąć w łapę. I tym razem nie daliśmy się. Ponownie przejechaliśmy koszmar wokół Kaolack, po czym bezchmurną noc spędziliśmy pod baobabem. Księżyc w pełni tak mocno oświetlał okolicę, że baobab rzucał cień niemal jak za dnia.
|
Maroko, dolina rzeki Dades. Ogromny kanion to cel pielgrzymek motocyklowych. |
Druga wizyta w Saint Louis także przyniosła niespodziankę. Na zatłoczonym targu zatrzymaliśmy się kupić banany. Gdy wracałem do motocykli, zobaczyłem, że Piotrek panicznie macha do mnie rękami. Wokół niego kłębił się tłum. Myślałem, że biją Leonida, bo straciłem go z oczu. Podbiegłem i zobaczyłem, że to nie o Leonida chodzi. Gdy odpalałem motocykl, jakiś okładany pięściami facet oparł się o mój bagażnik, co spowodowało, że prawie runąłem na asfalt. Na szczęście ofiara wymknęła się, więc ruszyłem. Leonid wkrótce się znalazł.
Na granicy mauretańskiej unieważnili nam wizy. Raczej nie chodziło o zemstę za brak łapówek poprzednim razem, więc wyrobiliśmy nowe wizy. Gdy wjechaliśmy do Maroka, poczuliśmy się jak w cywilizacji. Jechaliśmy do zachodu słońca, mając wokół pustynny krajobraz z tworami z kamienia jak z „Gwiezdnych wojen”, które zresztą gdzieś tu kręcono. Przenocowaliśmy osłonięci od silnego wiatru wieżą ujęcia wody. Pilnował go pustelnik, zwolennik antymarokańskiej opozycji.
Rano wymieniliśmy zapchane pustynnym pyłem filtry powietrza i ruszyliśmy. W pewnym momencie przy sporej prędkości cała nasza trójka wpadła do wielkiej dziury w asfalcie. Opony to wytrzymały, natomiast wszyscy uszkodziliśmy tylne obręcze, z tym że Leonid tak mocno, iż opona nie trzymała powietrza. Wobec tego założyliśmy... dętkę.
Śnieg padał poziomo
Ten dzień to dobra droga wzdłuż cudnego wybrzeża. Na noc zatrzymaliśmy się nad przepastnym urwiskiem opadającym do wody. Następnego dnia oddaliliśmy się od oceanu. Kolejną noc spędziliśmy w dolinie między górami. Spotkaliśmy tam słynne z chodzenia po drzewach kozy, które wspinają się dlatego, że w porze suchej nic zielonego nie rośnie na ziemi. Żeby żyć, jedzą liście, po które muszą się wspiąć. Ponadto odwiedziliśmy słynącą z serpentyn dolinę rzeki Dades.
Gdy byliśmy na wysokości 2050 m n.p.m. napotkany góral ostrzegł nas, że dalej droga jest zawalona śniegiem i że nie przejedziemy. Zaprosił nas do siebie na noc. Wziąłem go na motocykl i pojechaliśmy do wsi. Gospodarze byli bardzo ubodzy, mimo to przygotowali kolację z kaszy kuskus. W czasie tego wieczoru dużo się dowiedzieliśmy o życiu w Maroku, polityce króla i życiu gospodarzy. Na pożegnanie zostawiliśmy im składaną łopatę i trochę pieniędzy.
Następny dzień przywitał nas huraganowym wiatrem, zimnem i drobnym śniegiem. Wróciliśmy do doliny, aby uniknąć strącenia w przepaść. W górach, które pokonywaliśmy w drodze do Midelt, śniegowi towarzyszył tak silny wiatr, że przewrócił mnie razem z motocyklem, gdy zatrzymałem się na poboczu. Zmarznięci na kość, dojechaliśmy do celu. Było późno i wiało tak mocno, że śnieg padał poziomo. Na szczęście znaleźliśmy hotel z ogrzewaniem. Drogę przez góry zamknięto z powodu śniegu.
Następny dzień wstał pogodny, ale droga była pokryta lodem. Czekaliśmy do godz. 11, aż słońce go stopi. Wystarczyło jednak znaleźć się kilkaset metrów niżej, aby na drodze nie było już śniegu. Przed nami kilkaset kilometrów objazdu wokół gór. Huraganowy wiatr cały dzień miotał nami jak chciał. Co więcej, w drugiej połowie dnia pojawił się deszcz. Jechaliśmy do zachodu słońca. Na wybrzeżu pogoda się poprawiła.
Po powrocie do Malagi naprawiliśmy samochód zostawiony na kempingu. W podróż powrotną ruszyliśmy 1 marca, do Warszawy dojechaliśmy 6 marca.
Długość trasy 9140 km. 50% noclegów w namiocie na dziko (polecamy!), 25% w gościnie, 25% w hotelach.
Drogi to w większości doskonałe asfalty, odpowiednie dla każdego motocykla czy skutera. Warto zabrać kilka filtrów powietrza. Pyły pustynne to nie żarty.
Nasz sprzęt:
Opony: Michelin Pilot Road 4. Podczas wyjazdu uszkodziliśmy cztery obręcze (na ostrej krawędzi dziury w jezdni), a opony wytrzymały. Podczas naszego wcześniejszego wyjazdu do Japonii (15 000 km, przez Rosję) wystarczył jeden komplet.
Namiot: 4-osobowy Quickhiker Ultralight IV. Waży tylko 3,9 kg i po złożeniu jest niewielką paczką (40 x 21 x 21 cm), która mieści się w kufrze. W dużym przedsionku zmieszczą się wszystkie bagaże i jest jeszcze miejsce na przygotowanie posiłku.
Ochraniacze dłoni: SW-Motech Blizzard. Przypominają skuterowe mufki, znakomicie chronią dłonie przed chłodem i rękawice przed przemakaniem.
Torba: Dry Bag SW-Motech. Doceniliśmy jej łatwe mocowanie na motocyklu – system pasków i klamer oszczędza mnóstwo czasu podczas pakowania, w razie kontroli granicznych itp. W Afryce trzeba wozić paliwo w kanistrach, bo czasem na stacjach go brakuje albo odległość między nimi jest bardzo duża. W tych torbach mieści się 1 kanister 10 l i dwa po 5 l (oprócz innego bagażu). Kanistry wkłada się od góry, więc dolanie do nich paliwa to łatwizna. Kanistry jadą w pozycji pionowej.
Zapraszamy na fanpage wyprawy: www.facebook.com/Hayabusa.Challenge oraz do galerii zdjęć: http://bit.do/hayabusa-challenge