Pierwszy elektryczny Freeride E-XC, zaprezentowany w 2014 r., był eksperymentem. Zadanie polegało na tym, jak pogodzić świat wyczynowego off-roadu z wymogami ekologii. Pierwszy Freeride okazał maszyną bardziej rekreacyjną niż wyczynową. Bateria wystarczała na godzinę jazdy w trybie Eco, jazda ekstremalna mogła trwać najwyżej pół godziny. Zawieszenia umożliwiały wprawdzie dokazywanie po krzakach i wertepach, niemniej do wyczynu było daleko. Taki był pierwszy krok KTM-a w stronę elektrycznych enduro.
Drugim krokiem jest nowa wersja, którą miałem okazję zobaczyć podczas prezentacji w Red Bull Hangarze 7 pod Salzburgiem. Ta efektowna miejscówka, w której oprócz Freeride’a mogłem zobaczyć bolidy Formuły 1 czy kapsułę Felixa Baumgartnera z projektu Red Bull Stratos – chyba nieco przyćmiła motocykl. Freeride jest na tyle ważny dla KTM-a, że na jego prezentację przybyła wierchuszka austriackiej marki z prezesem Stefanem Piererem, szefem marketingu i sprzedaży Hubertem Trunkenpolzem i szefem designu Geraldem Kiską na czele. Zanim pokazali motocykl, przez ponad godzinę opowiadali, jak ważne jest to dla nich przedsięwzięcie.
DUŻO BARDZIEJ WYCZYNOWY
Motocykl zmienił się nieznacznie tu i tam, a wszystkie te niewielkie zmiany spowodowały, że Freeride E-XC drugiej generacji jest dziś motocyklem dużo bardziej wyczynowym. Nowej hybrydowej ramie (połączenie stalowych rur i aluminiowych odlewów podstawy ramy) towarzyszą znacznie bardziej wyczynowe zawieszenia WP Xplor ze skokami 250 z przodu i 260 mm z tyłu. Przód ma pełną regulację, tył zaś progresywną sprężynę i regulację typu high speed/low speed, zależnie od tego, z jaką prędkością jeździsz. Oba hamulce powędrowały na kierownicę.