Emocje jak na MotoGP
Tego dnia każdy z uczestników wiedział, że jedziemy odwiedzić uczestników wyjazdu torowego i zjeść wspólnie obiad. Gdy dotarliśmy na tor, serca biły nam mocniej bo dźwięk rozpędzonych do ponad dwustu kilometrów na godzinę maszyn robi niesamowite wrażenie. Dojechaliśmy do boksów obok których stała nasza ciężarówka, zostawiliśmy maszyny i poszliśmy podziwiać jak jeżdżą sportowcy. Nikt z uczestników nie się spodziewał, że wjedziemy na nitkę toru, to była nasza niespodzianka. Artur Urbański przeprowadził szkolenie teoretyczne i omówił panujące na obiekcie zasady po czym wskoczyliśmy na maszyny i wjechaliśmy na nitkę toru.
Dla wielu z nas były to pierwsze w życiu chwile spędzone na torze, a pikanterii sytuacji dodawał fakt, ze ten debiut nastąpił na obiekcie, na którym odbywają się wyścigi MotoGP. Wyobraźcie sobie te emocje i to co działo się w naszych głowach. Byliśmy zachwyceni. Potem, podczas obiadu obserwowaliśmy tor z restauracji. Sportowcy jeździli, a my podziwiając ich piliśmy kawę. Następnie ruszyliśmy w licząca 220 km drogę powrotną do hotelu.
W góry i do portu Kolumba
Ten dzień upłynął pod znakiem zakrętów, motocykli i wiatru we włosach. Ruszyliśmy koło południa, żeby dać sobie trochę odpocząć. Mieliśmy zaplanowaną trasę na ok. 380 km po zakrętach. Ruszyliśmy więc przez klimatyczne miasteczka po czym obraliśmy kierunek Aracena trasą nr A397 do miejscowości Ronda. Kręty, dobrej jakości asfalt wśród zielonych, górskich krajobrazów. Miód na serce każdego motocyklisty.
Obiad zjedliśmy niedaleko słynnej jaskini Gruta de las Maravillas (Cave of Wonders) smakując lokalne przysmaki. Tamtejsi kucharze wiedzą jak przyrządzić dobre danie z wieprzowiny. Po obiedzie zwiedziliśmy wzgórze z ruinami arabskiej twierdzy.
Trasa powrotna wiodła tuż obok olbrzymiej kopalni. Jest to jedna z najstarszych, największa w Europie i druga na świecie kopalnia odkrywkowa. Ostatnim punktem tego dnia było dotarcie do miejscowości Palos de la Frontera, skąd wyruszyła wyprawa Krzysztofa Kolumba do Ameryki. Mogliśmy podziwiać, a nawet wejść do środka replik słynnych okrętów: La Niña, La Pinta i La Santa María zacumowanych w Muzeum. Zachód słońca tego dnia obserwowaliśmy stojąc tuż pod olbrzymim pomnikiem Krzysztofa Kolumba La Rabida.
Na kraniec świata
Wyruszyliśmy z samego rana, by dotrzeć do Lagos. Tam czekały na nas dwuosobowe kajaki, którymi ruszyliśmy na podbój portugalskich plaż. Dla niektórych okazał się to spory test na sprawność fizyczną, ale na szczęście motocykliści są zaprawieni w boju, więc było łatwo i przyjemnie. Punktami "must see" tej wycieczki była oczywiście słynna Praia Dona Ana oraz Ponta da Piedade. Kajakami pływaliśmy między skałami, czasami przepływając przez ich rozdarte groty. Plaże na zdjęciach wyglądają niesamowicie - ale uwierzcie, że zdjęcia nie oddają w pełni tego co tam zobaczyliśmy.
Nie obyło się również bez strat. Ocean bywa okrutny i niestety zabrał ze sobą dwa telefony i kamerkę GoPro. Fale potrafiły wywrócić kajak i zmusić do kąpieli. Ale najważniejsze, że wszyscy cali.
Kolejnym punktem było zwiedzanie Ponta da Piedade od strony lądu. Z góry wygląda to jak postrzępione skały przypominające zęby, oplecione wąska, kamienna ścieżką ze schodami wiodącymi do oceanu - coś fenomenalnego. Dalej ruszyliśmy do głównego punktu naszej wyprawy - Sagres. Nie przyjeżdża się tam dla wioski, bo nie ma w Sagres nic specjalnego do zobaczenia. Przyjeżdża się tam na specyficznie wcinający się w Atlantyk przylądek – Ponta de Sagres oraz drugi, niedaleki Cabo de São Vicente. Jest to najdalej na południowy-zachód wysunięty fragment Europy. Jest to tak nierealne pozornie i ujmujące miejsce, że nic dziwnego się, że dla starożytnych było święte. Klify wyglądają niesamowicie. Urwiska wznoszą się ok. 60 m ponad wodami Atlantyku. Łatwo tam o wrażenie, że się jest na krańcu świata.
Najsłynniejsza grota na świecie
To ostatni motocyklowy dzień naszej wyprawy. Niektórzy z uczestników poczuli się motocyklowo spełnieni, więc tego dnia wybrali pójście na plażę. Kilku uczestników jednak zdecydowało się ruszyć w ostatnią na tym wyjeździe trasę. Nie zwlekając zbyt długo na sześciu maszynach ruszyliśmy w kierunku najlepszej motocyklowej, krętej trasy jaką na tym wyjeździe przygotowaliśmy.
Trasa była tak zróżnicowana krajobrazowo, że musieliśmy parę razy zatrzymać się na poboczu, żeby nacieszyć oczy. Jej ostatni ok 40 kilometrowy fragment to świetnej jakości asfalt z niezliczoną ilością pięknych zakrętów, które przecinaliśmy jeden po drugim. Było do tego stopnia pięknie, że po uśmiechach uczestników, wiedzieliśmy, że trzeba tędy wrócić. Dotarliśmy do celu - przed Nami ukazała się plaża Benagil. Zaparkowaliśmy motocykle, wskoczyliśmy w kąpielówki i ruszyliśmy całą ekipą do wody. Stamtąd popłynęliśmy wpław do groty Benagil.
Tym razem GoPro zabezpieczyliśmy dość dobrze, bo nie moglibyśmy przeżyć tego jakbyśmy tego wyczynu nie uwiecznili na filmie. Grota robi niesamowite wrażenie, jest olbrzymia i cieszyliśmy się będąc w środku. Nie bez powodu nazywają ją najpiękniejszą na świecie i kto kiedykolwiek wpisywał w google "algarve" na pewno się na jej zdjęcia natknął. To był świetny dzień, po którym już każdy czuł się motocyklowo spełniony.
Wypoczynek
Ostatniego dnia nikt nie śpieszył się na śniadanie. Widać było, że każdy jest już zmęczony, ale szczęśliwy. Samolot mieliśmy dopiero o 17:45, więc ten dzień każdy spędził korzystając jeszcze z pięknej pogody na plaży albo przy basenie. W sumie wyjazd nie należał do łatwych, ci którzy skorzystali ze wszystkich atrakcji, nakręcili na koła 2300 km. Pływaliśmy kajakami, motorówką i wpław. Jeździliśmy po świetnych górskich trasach, wjechaliśmy na tor MotoGP i byliśmy w najbardziej wysuniętych na południe i południowy-zachód punktach Europy. Widzieliśmy też Afrykę, czyli mamy co wspominać.