Litwo ojczyzno ….

Czytelnicy podróżują. Tym razem ekipa z Kwidzyna wybrała się na Litwę. 

Wyjazdy te wpisały się na stałe do kalendarza motocyklowego ludzi nie zrzeszonych w klubie lecz mających wspólną pasję. O innych wyjazdach na Boże Ciało możecie również przeczytać klikając w link „Z Pomorza w Bieszczady – 1800 km w 5 dni” oraz „Na podbój Dolnego Śląska”. Tym razem ekipa podbija Litwę.

Wyjazd tradycyjnie w środę przed Bożym Ciałem. W tym roku jedzie 11 uczestników na 8 maszynach. Już na starcie małe zakręcenie, jeden z uczestników zapomina dokumentów. Po uzupełnieniu prowiantu, zebraniu składek na jedzenie i noclegi ruszamy w kierunku Iławy. Po wjechaniu na krajową „16” lecimy prosto na Olsztyn. Po latach jazdy na polskich drogach widać zmianę mentalności coraz większej ilości kierowców. Wielu z nich jadąc, zjeżdża robiąc miejsce dla motocykli. Krajowa „16” umożliwia to mając dość szeroki boczny pas ruchu.

W Mrągowie skręcamy na „59” i kierujemy się na Giżycko i dalej drogą 655 przez Olecko do Suwałk. Wpadamy prosto na ulicę Mickiewicza gdzie po lewej stronie w kamienicy pod nr 5 znajduje się bar szybkiej obsługi „pod Śliwą”. Po doświadczeniach z lat ubiegłych wiemy, że jedzenie w takich jadłodajniach jest podane szybciej niż w MC’Donalds, smacznie i zdrowo. Za dwudaniowe danie płacimy równe 11 PLN. Sto metrów dalej robimy drobne zakupy w „Biedronce” i kierujemy się na przejście graniczne Budzisko-Kalwarija. 

Po przejściu granicznym już dużo nie zostało. Duże zjazdy, kantory i straż graniczna siedząca w samochodach i wypatrująca szczęścia. Wpadamy na Litwę. Pierwsze co urzeka to drogi, proste i dobrej jakości. Choć na początku oznakowania mogą trochę mylić. Nie ma tablic „teren zabudowany” tylko oznaczenia miejscowości. Jedziemy zgodnie z przepisami słysząc wcześniej historie o nie przyjaznej policji do nas Polaków. Kierunek Kowno drogą szybkiego ruchu „A4”. Po dojechaniu do autostrady „A1” zjeżdżamy w prawo na Wilno.

Z lewej strony mijamy centrum handlowego Mega i kierujemy się na ogromny parking przed główne wejście. Tu mamy pierwszą atrakcję do zobaczenia, największe akwarium w Europie i dziesiąte na świecie. Wysokie na 10 metrów i szerokie na 4 metry z 170 000 litrami wody robi wrażenie. Ściany wykonano z 90 ton akrylu mają 30 centymetrów grubości. W akwarium żyje ponad 800 ryb a w śród nich sześć karaibskich rekinów o długości ok. dwóch metrów, oraz liczne koralowce z różnych mórz i oceanów. Kolejna wizyta to starówka. Jak na 320 tysięczne miasto nieduża, z małą zabudową i centralnie usytuowanym ratuszem.

Po dokładniejszym obejściu coś co się rzuca w oczy to sposób odbudowy starych kamienic. Część frontowa wykończona „na pokaz” ale już zaplecza pozostają bez remontu. Parkowanie praktycznie w całej Litwie jest płatne (dotyczy ścisłych centrów) więc stawiamy maszyny na ulicy Papilio gdzie mamy blisko do zamku i na starówkę, choć sama ulica odstrasza wyglądem.

Parkowanie na Litwie to osobny temat ale dotyczy też motocykli. Żeby uniknąć nieporozumień i spotkania z policją najlepiej parkować przy centrach handlowych lub dużych sklepach. Po wykonaniu fotek udajemy się do motelu Laurita na ulicy Palemono 2A. Cena noclegu to 10 € za osobę więc naprawdę niedużo jak na Litwę. Można go zarezerwować na stronie booking. W środku czysto, przed motelem parking a po drugiej stronie stacja paliw. Jeśli chodzi o paliwa to wachają się podobnie jak w Polsce 1,05-1,15 € (najdrożej na autostradzie). 

Mamy czwartek, w Polsce Boże Ciało. Podczas wyjazdów natrafiliśmy kilka razy na blokady związane z procesjami. Tu tego nie ma. Rano zbieramy się i po wjechaniu na autostradę „A1” kierujemy się do ponad 150 tyś. Kłajpedy. Jedno z największych portowych miast nad Bałtykiem. Tu też wszędzie strefy płatnego parkowania, ale udaje się nam znaleźć miejsce na 8 maszyn na ulicy Jùros. Stąd mamy blisko do portu z promem odpływającym co pół godziny na mierzeję Kurońską. Można tam popłynąć, niestety bez maszyn (przeprawa jedynie z rowerami).

Podczas szybkiego rejsu widać z prawej strony okrągły budynek delfinarium. Trzeba do niego dojść pieszo lub dla leniwych można dojechać kolejką z wagonikami (z „traktora”). Godziny wejścia uzależnione od miesiąca trzeba prędzej sprawdzić. Po wejściu do środka można oglądać te ssaki „od dołu” basenu. Spektakl trwa ok. 20 min ale wart jest swej ceny. Przed wyjazdem idziemy coś zjeść. Miejsca nie polecam i nie będę komentował ale gastronomicznych lokali jest wystarczająco dużo by znaleźć coś ciekawego.

Ciekawym obiektem architektury tego miasta są dwa ustawione obok siebie wieżowce. Jeden z nich posiada uwypuklony jeden bok, drugi wklęsły. W zależności od miejsca z jakiego oglądamy budynki raz tworzą jednolitą całość raz się rozchodzą jakby pękły na pół. Zwiedzając przycumowany statek – restaurację Meridianas spotykamy inną grupę motocyklistów z Polski. Krótka pogaduszka i lecimy dalej. Z Kłajpedy do Kowna jest 220 km ale jazda autostradą (bezpłatna) schodzi bardzo szybko. Po drodze wpadamy w oko cyklonu z gradem i deszczem. Przemoczeni, bo poco zakładać deszczaki, na wieczór jesteśmy w motelu.

Dzień trzeci to zmiana noclegu na Druskienniki. Ale zanim tak dojedziemy do zwiedzenia mamy zamek w Trokach i Wilno. Ruszamy rano ponownie autostradą „A1” na Wilno. Przed stolicą litewską skręcamy w prawo na drogę nr 107 i kierujemy się bezpośrednio do miejscowości Troki. Tuż przed rozejściem się drogi na dwie jezdnie jednokierunkowe stawiamy maszyny na parkingu po prawej. Oznaczenie pokazuje, że jest płatny ale nie ma biletera ani automatu. Stawiamy nasze rumaki i idziemy pod zamek. I tu zonk. Zamek otwierają dopiero od 9:00, a my nie wzięliśmy kluczy. Oglądamy dookoła posiadłość księcia Klejstuta Gedyminowicz i jego syna Witolda. Mieli chłopaki fantazję. Na powrocie spotykamy kolejną ekipę motocyklistów z Polski.

Po dojściu na parking naszym oczom ukazuje się postawny jegomość wołający o opłatę. 3 € za parking, to lekka przegina. Płacimy 10 € za wszystkie maszyny i facet się rozwija. Opowiada o życiu na Litwie, pracy, zarobkach i cenach. To przekonuje nas jeszcze bardziej do tego, żeby nie przyjmować euro. Jak w większości krajów, które przyjęły euro to samo spotkało Litwinów. Ceny zaokrąglili do góry a pensje tylko przewalutowali.

Streszczając, zarobki podobne do naszych, w sklepach trochę drożej ale jedzenie w lokalach podobne jak nie niższe. Za regionalne potrawy ok. 4 €, pozostałe 8 €, piwo od 2 €. Pogoda dopisuje więc lecimy dalej na Wilno. Stajemy na parkingu podobno najtańszej sieci Lidl, niedaleko Ostrej Bramy. Zwiedzamy starówkę aż do góry Giedymina z basztą z 1409 r. Wejście na basztę to kwota 5 €. Na samo wzgórze można wejść dość stromym podejściem lub wjechać kolejką (akurat była nieczynna). Trochę wysiłku rekompensują widoki na całą stolicę, która jest wielkim ośrodkiem religijnym. Ponad 40 kościołów rzymskokatolickich, ok. 20 cerkwi prawosławnych i 3 synagogi żydowskie. Trzeba by poświęcić cały dzień na stolicę Litwy lecz my nie mamy czasu bo przed nami wypoczynkowy kurort Litwy – Druskienniki.

Skwar coraz większy ale zostało nam już tylko 140 km. Przy wyjeździe w Wilna mały szlif przez jednego z uczestników wyjazdu. Zbyt mocne naciśnięcie hamulca przedniego na zjeździe i gleba. "To był moment" jak to mówią. Na szczęście poza małymi obtarciami, zdartym gmolem i kufrem nic się nie stało. Jedynie urwany podnóżek który zaraz został przełożony z tylnego. Lecimy dalej kierując się na drogę „A4”. Wieczorkiem przyjeżdżamy do miejsca gdzie wiele innych miast mogło by się uczyć jak zagospodarowywać teren i przyciągać turystów. Tu nie widać Litwy jaką widzieliśmy do tej pory. „Zachód pełną gębą”.

 

Po nocy na czterogwiazdkowym campingu na blisko 200 osób w domkach holenderskich ruszamy na miasto. Zwiedzaliśmy je już trochę po przyjeździe. Warto zobaczyć wieczorem fontannę podświetlaną i grającą w rytm muzyki. Miasto przyjazne rowerzystom. Wszędzie wypożyczalnie rowerów, elektrycznych hulajnóg, parki i alejki. Papierków nie znajdziesz. Idziemy na tyrolkę którą można przelecieć nad Niemnem i z powrotem. Znajduje się po drugiej stronie ulicy słynnego Aquaparku.

Tuż obok tej charakterystycznej budowli znajduje się wyciąg linowy z dwoma wagonikami na Snow Arenę. My wjeżdżamy windą na samą górę do restauracji. Jest tam przeszklona ściana, za którą widać zjeżdżających narciarzy. W lokalu trzeba wykupi kartę za 2 € którą można wykorzystać na zakup czegokolwiek. Atrakcją jest zapewne lodowy bar. Wszystkie elementy wykonano z lodu od krzeseł, stołów po kieliszki. Z kawiarni można wyjść na zewnętrzny taras z widokiem na miasteczko. Po zjechaniu na dół idziemy coś zjeść. Polecam przystawkę do piwa. Panierowane cebulki, serki, pieczony chlebek i mini pierożki zrobiły na nas wrażenie. Koszy 4 € i praktycznie nie trzeba zamawiać obiadu. Wieczorem udajemy się do Aquaparku. Trzy godzinny relaks na zjeżdżalniach, rwącej rzece, dżakuzi i innych atrakcjach świetnie wpływa na zrelaksowanie ciała przed powrotem do domu. Po powrocie rozmawiamy z młodym człowiekiem pracującym na campingu. Od razu widać różnice młodych do starych i tych bliżej mieszkających Polski, a tych w głębi. Co oczywiste, poza rozmową w ojczystym języku, starsi preferują rosyjski od angielskiego. Młodzi i ci co mieszkają bliżej naszej granicy wolą mówić po angielsku i polsku.

Niedziela to czas powrotu. Z racji tego, że wieczorem padało postanowiliśmy zwiedzić jeszcze Park Grutas. Około 10 km od Druskiennik w kierunku Wilna znajduje się prywatny park pomników totalitarnej przeszłości. Pełno tu Leninów, Stalinów i innych towarzyszy z różnych miast byłej CCCP. Zgromadzono setki pamiątek minionej epoki. Właściciel tego dzieła uhonorowany został pokojową nagrodą Nobla. Miejsce unikatowe na skalę europejską. Bilety w cenie 7,5 €. Byliśmy, zobaczyliśmy czas na nas, do domu. Przed nami ostatni etap 430 km. Lecimy drogami nr 180, 134 i 135 na przejście graniczne Ogrodniki-Ladijaj. Do granicy jest ok. 50 km. Teraz już naszą poczciwą "16" prawie do samego końca. Pierwszy planowany postój jest w Augustowie na uzupełnienie płynu naszym kucykom. I tu nieprzewidzialny dłuższy postój.

Po zatankowaniu okazuje się, że jednemu z naszych leci płyn z układu chłodzenia. Dolewa nie tylko paliwo ale i płyn. Dalej leci. Co robić? Tak nie dojedzie. Myślimy o lawecie. Ale nie po to wieziemy tyle kilometrów różne narzędzia, żeby nie zobaczyć co się stało. Zaczynamy rozkręcać osłony. To za mało. Żeby dojść do miejsca uszkodzenia trzeba rozebrać ćwierć motocykla. Okazuje się, że chłodnica nie wytrzymała i rozszczelniła się. Od czego są uszczelniacze chłodnic. Wlewamy czekamy i .... działa. Dobrze, że można je dostać na spacjach paliw bo jest niedziela i wszystko pozamykane. Składamy motocykl i lecimy dalej na Ełk, Orzysz, Mikołajki, Mrągowo, Olsztyn. Mała przerwa na posiłek i dalej na Iławę i do Kwidzyna.

Wyjazd udany. Pokonane 1640 km. Zwiedzone ciekawe miejsca. Zapewne jest wiele innych, równie ciekawych ale czas leci nieubłaganie, a na drogach litewskich lepiej sie pilnować. Koszty wyjazdu indywidualne, nam wyszło ok 130 € na osobę plus paliwo i 200 PLN w Polsce. Nie sztuką jest zwiedzić dany kraj i wydać np. 1000 € ale zaplanować wyjazd tnąc zbędne koszty. Czy warto zwiedzić Litwę? Jak najbardziej. Ciekawych miejsc jest dużo w naszym kraju (a powiedział bym że nawet więcej) ale ludzi, ich zwyczaje, osobowość trzeba poznać na miejscu. Drogi lepsze ale nudne, ceny podobne tak samo klimat. Nie na darmo już Mickiewicz w Panu Tadeuszu pisał "Litwo ojczyzno moja ..." gdyż kraj podobny do naszego ale to już nie nasza ojczyzna.

Zobacz również:
REKLAMA