Towarzyszy nam typowo angielska pogoda: lokalną drogą jedziemy w deszczu. Jeszcze kilka zakrętów i zatrzymujemy się na podwórku stylowego pałacyku Hastings House tuż przed kilkupiętrowym biurowcem. Całość, ze sporą połacią ziemi i budynków, tworzy posiadłość Donnington Hall. Logo Nortona nad wejściem do biurowca to jedyny element, który zdradza, że to miejsce ma coś wspólnego z motocyklami. Ale nic w tym dziwnego: te budynki jeszcze niedawno należały do British Airlines.
Dziś biurowiec o powierzchni 45 000 stóp kwadratowych (ech, Anglicy...), czyli blisko 4200 m2, jest fabryką, a właściwie montownią Nortonów – jednej z najstarszych marki motocyklowych na świecie. Tego, co zobaczyłem po przekroczeniu progu pierwszego pomieszczenia, zupełnie się nie spodziewałem. Na środku dużej sali typu open space na biurowym dywanie stoi 5 podnośników warsztatowych, a na nich motocykle w różnym stopniu zaawansowania. Przy każdym z nich uwijają się dwie osoby (pracują tu też kobiety), starannie i systematycznie dokładając kolejne części i podzespoły. Jest też tam sporo pojemników z dźwigniami, śrubami, śrubkami, nakrętkami, uszczelkami itp. (wszystko w nienagannym porządku), a także gotowe motocykle, czekające na transport nawet w najdalsze zakątki świata (np. do USA czy na Kajmany).

Po kątach są poutykane pamiątkowe okazy: motocykle Nortona startujące od kilku lat w Tourist Trophy, Dominator, który zagrał rolę w „Spectre” – ostatnim filmie o przygodach Jamesa Bonda, nieudane prototypy z okresu amerykańskiego właściciela (aż oczy bolą), a także rodzynek w towarzystwie: pierwszy egzemplarz sportowego modelu V4 RR.

Komentarze