Faktem jest, że właściciele rowerów, szczególnie kosztownych wyścigówek, po zejściu z siodełka przeważnie zabezpieczają swoje cacka wymyślnymi zamknięciami. Przeciętny motocyklista jest pod tym względem znacznie mniej rozrzutny.
Jak twierdzi marketingowiec z firmy Louis: „W przypadku blokad tarczy hamulcowej górna granica wynosi jakieś 80 zł, łańcuch może kosztować maksymalnie 120 zł. Czasem sprzeda się coś do 250 zł, ale powyżej tej kwoty nie idzie prawie nic”. Podobnie widzi to człowiek z Polo: „Najlepiej sprzedają się blokady tarczy hamulcowej – do 120 zł, łańcuchy – do 150 zł”. Jak wytłumaczyć zjawisko, że ludzie, którzy kładą na stół 40 000 zł albo więcej za motocykl, kupują tanie blokady? Przecież nie tym, że całą kasę, którą dysponują, wydali na sprzęta! Może i trudno to zrozumieć, ale takie są fakty. Dodatkową zagadkę stanowi ponad dwukrotnie wyższa sprzedaż blokad tarcz hamulcowych niż łańcuchów właściwie u wszystkich większych producentów, mimo że łańcuchy najczęściej znacznie lepiej zabezpieczają motocykl przed kradzieżą.
Dobrze i źle: Abus (z lewej) i Oxford po zakończeniu prób wytrzymałości. |
Ale taki właśnie jest ten rynek i stąd nasz test 19 blokad w cenie od 51 do 270 zł. Badaniu poddaliśmy 15 blokad tarczy hamulcowej (trzy z nich, które dostały ocenę bardzo dobrą, można wykorzystać także jako zapięcie na łańcucha) oraz cztery blokady wykorzystujące łańcuchy i linki. Wszystkie testowane zapięcia to nówki – zostały kupione w lutym 2010 roku w sklepach należących do sieci Louis, Polo i Hein Gericke. Pomijając własne marki i modele ekskluzywne, dostępne jedynie w sklepach fi rmowych, większość testowanych blokad można dostać także w wielu innych sklepach z gadżetami motocyklowymi. Niektóre z nich, z kończących się właśnie serii, można kupić całkiem tanio. Dawniej, kiedy przeprowadzaliśmy tego rodzaju testy, współpracowaliśmy przede wszystkim ze ślusarzami, którzy znęcali się nad korpusami, trzpieniami, pałąkami i ogniwami łańcucha. Tym razem postanowiliśmy nieco zaostrzyć kryteria. Do udziału w testach zaprosiliśmy specjalistów od zabezpieczeń i awaryjnego otwierania zamków, czyli przedsiębiorstwo, które zaopatruje serwisy specjalizujące się w awaryjnym otwieraniu wszystkiego, co trzeba otworzyć.
Nie ma jak łańcuch |
Zamykasz motocykl, ale do niczego go nie przypinasz. Jeśli w pobliżu czają się profesjonaliści, masz pecha. Dwóch-trzech takich typów potrzebuje tylko furgonetki i około trzech minut, aby twój bike odjechał w siną dal. Alarmy pomagają w takich sytuacjach rzadko albo wcale. Potwierdził to eksperyment. Duży, zatłoczony parking przed supermarketem i popularny zajazd przy autostradzie okazały się idealnymi miejscami dla dokonania kradzieży: wyjący alarm Harleya nie zwrócił absolutnie niczyjej uwagi, w każdym razie nikt nie zareagował. |
Chodzi o to, by rozpracowanie zabezpieczenia/ zabezpieczeń zajęło złodziejom jak najwięcej czasu, bo właśnie czas jest z reguły tym, czego nie mają. Przypinając motocykl solidnym łańcuchem do latarni, ogrodzenia, innego motocykla itp. znacząco zwiększasz szansę, że złodziej pójdzie szukać szczęścia gdzie indziej. Miejscem kradzieży może też być garaż, lepiej więc uważaj z chwaleniem się swoim sprzętem na lewo i prawo naklejkami w stylu: „Harley parking only” i dłuższym parkowaniem przed drzwiami.
Tak oto wylądowaliśmy w firmie Wendt w Bergheim, która – oprócz obsługi wspomnianych serwisów – doradza, szkoli i zaopatruje również policję, służby wywiadowcze, straż pożarną i oddziały specjalne na całym świecie. Traf sprawił, że właściciel fi rmy Wendt – Adalbert – ma za sobą imponującą przeszłość motocy- klową: przed rozpoczęciem kariery w branży zabezpieczeń był w latach 1978-1985 wspólnikiem Manfreda Raua – producenta zawieszeń do superbike’ów, które w tamtych czasach cieszyły się zasłużoną popularnością. Pod koniec 1983 roku Wendt założył własną stajnię wyścigową pod nazwą Rau Motorradtechnik. Po jakimś czasie postanowił rozstać się z Rauem. Gdy trwała przeprowadzka do nowej siedziby, pewnego ranka zastał drzwi zamknięte na głucho. Wezwał pogotowie ślusarskie. Wybierał na chybił-trafi ł i nie miał szczęścia – ekipa wykonała potężną demolkę, zanim wykonała zadanie. Tak narodził się pomysł na nową firmę.
Elektropick (z prawej u góry) oraz dżigler (z prawej u dołu) i inne zmyślne urządzonka, którezwiększają szanse złodzieja na sukces. Dla naswyłącznie pomoce naukowe. |
Dziś w dobrze zabezpieczonych pomieszczeniach kierownik zakładu Josef Schumacher urządza niezłe przedstawienie: pokazuje nam między innymi, co potrafi wytrych z blachy stalowej (tzw. dżigler) oraz wyposażone w akumulatorek urządzenie nazywane elektropickiem. Wyniki jego pracy przedstawiamy w pozycji „włam finezyjny”. Kolejną próbą wytrzymałości był „włam na siłę” – tu sami chwyciliśmy za ciężkie narzędzia i trzeba przyznać, że w większości wypadków byliśmy lepsi. Dla obu prób wyznaczyliśmy limit czasowy: 5 minut.
Tylko cztery spośród 19 blokad bez uszczerbku przetrwały wszystkie katusze, czym zasłużyły sobie na pochwały. Dlaczego pozostałe zapięcia nie dostały żółtych czy czerwonych kartek? To proste – bo nie zasłużyły! Otóż próby odbywały się w warunkach laboratoryjnych, a zatem przy idealnym oświetleniu i na blokadach unieruchomionych na amen w imadle. Trudno o większe ułatwienia. W niełatwym życiu włamywacza okoliczności rzadko są aż tak sprzyjające i to, co w laboratorium zajęło nam dwie minuty, na ulicy może trwać znacznie dłużej.
Wśród narzędzi w obu przypadkach prym wiedzie przecinak, zwany także majzlem. Czemu właśnie on? Bo w razie draki zestresowany podczas roboty złodziej na bank poświęci tarczę hamulcową niż poniesie dodatkowe ryzyko.
Ważne przypomnienie: nie ma zabezpieczenia nie do sforsowania, ale tanie (tzn. nietrwałe) to zaproszenie dla złodziei. Po co ułatwiać im życie?