Parking przy drodze A39 na zachód od Wogezów wybraliśmy na przystań do przeczekania złej pogody: od sześciu godzin we Francji leje jak z cebra. Nawet telewizyjna pogodynka ze zdziwienia otworzyłaby jeszcze szerzej oczy, gdyby zobaczyła, w jak różny sposób potrafi padać deszcz: raz oberwanie chmury, które tworzy na drogach rwące potoki, innym razem drobna mżawka wciskająca się w każdą szczelinę kasku i odzieży. Na taką pogodę testowane zestawy teksów nie są całkowicie odporne: tu i ówdzie zaczęły pojawiać się problemy. Woda lejąca się za kołnierz, nieszczelny zamek z przodu kurtki, zbyt krótkie kurtki, w konsekwencji czego mokry bebech stał się normą. A do mety mamy jeszcze prawie 500 km! Nerwowe telefony do kumpli, czy po przekroczeniu granicy ostatnie kilometry będą suche. Prognoza pogody nie wróży jednak niczego dobrego.
Pogoda – kapryśna pani
W trakcie nawiniętych dotychczas 3500 km wszystko wyglądało bardzo dobrze. Co prawda słońce nie prażyło jak na pustyni, niemniej podczas podróży przez Marsylię, Barcelonę i z powrotem przez Pireneje przeżyliśmy wszystkie kaprysy pogody, jakich należy spodziewać się podczas trwającego co najmniej od marca do października sezonu motocyklowego. Nie zabrakło ani krótkich, lecz intensywnych deszczów, ani słońca towarzyszącego nam podczas jazdy wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, ani chłodnych i wietrznych odcinków w trakcie wspinania się na szczyty Pirenejów.
Poważnych problemów nie przysparzał praktycznie żaden z testowanych zestawów, których ceny mieszczą się w zakresie 3648-9448 zł. Nadszedł więc czas, żeby sprawdzić jak zachowują się w mniej ekstremalnych sytuacjach. Pierwsze wrażenie potwierdza się z każdym przejechanym kilometrem. Dla producentów taka robota to przecież nie pierwszyzna – są świadomi jakości zastosowanych materiałów i nie odstawiają lipy ani w przypadku kroju, ani komfortu. Klienci na pewno mają w czym wybierać i nie mogą narzekać na jakość wdzianek.
Klasyka albo szpan
Z jednej strony zestaw turystyczny jest projektowany dość klasycznie. Za przykład niech posłuży Hein Gericke, który pod względem designu sprawia wrażenie, jakby nie zmieniał się od lat. Wprawdzie czujesz się w nim jak podwatowany pluszowy misiak, ale na pewno nie możesz narzekać na brak komfortu. Zwłaszcza że Hein Gericke stawia na dopracowane detale, takie jak wysoki kołnierz, który chroni i przed wiatrem, i przed deszczem. Drugi bajer to magnetyczne zapięcie, które oznacza, że wystarczy jeden ruch, aby kołnierz zaczął chronić szyję. W innych testowanych kurtkach, na przykład w IXS-ie, porządne zapięcie kołnierza wystawia nerwy i cierpliwość na dużą próbę.
Drugim argumentem przemawiającym na korzyść Hein Gericke jest bogate wyposażenie w ochraniacze, łącznie z ochroną bioder i pleców. To, że takim wachlarzem protektorów dysponuje stosunkowo tani zestaw, jest wyrzutem dla droższych garniturków teksowych, bo to znaczy, że ich producenci nie postarali się tak jak powinni i mogliby. Alternatywą dla oldskulowego designu ą la Hein Gericke są zestawy, które dzięki streczowi są bardzo komfortowe i wodoszczelne (np. Dainese, IXS, Rukka). Tyle że te dobrze dopasowane ciuchy nie chronią przed zimnem tak skutecznie, jak chciałoby się. Konsekwencje tego wyraźnie odczuliśmy w Pirenejach. Nieprzyjemny chłód rozchodził się w nich szybciej niż w innych kombikach.Jest to problem dotyczący trzeciego rodzaju teksów biorących udział w tym teście, który nazwaliśmy zestawami hybrydowymi. Wyjęcie (Held, Rev’it) albo zdjęcie (Touratech) gore-texowej warstwy powoduje, że zmieniają się one w bardzo przewiewne ciuchy, którym niestraszne nawet afrykańskie upały.