Zostawiam kluczyki w GS-ie zaparkowanym pod bramą Wesołego Cmentarza w rumuńskim mieście Sapanta. Swoim roztargnieniem wprawiam w rozbawienie wszystkich świętych Sapanty, dając im jednocześnie znak, aby cały czas nade mną czuwali. Z ich błogosławieństwem przekraczam wrota krainy Maramuresz. Wioski- -skanseny, zabytkowe cerkwie, romskie obozowiska. Drogi kręte, coraz rzadziej uczęszczane i coraz bardziej dziurawe. Nadciągają czarne chmury. Gigantyczny grad pojawia się szybciej niż myślałam. Szukając schronienia, wjeżdżam komuś do garażu. Jest otwarty i okazuje się idealnym miejscem na obiad.
Mołdawia: groźna etażowa
Na granicy rumuńsko-mołdawskiej celnik, wskazując na zbiornik z płynem hamulcowym, pyta, czy to perfumy. „Tak, jego” – pokazuję na GS-a. Hotel Kiszyniów w Kiszyniowie – etażowa stoi na straży moralności gości i interesów hotelu, pilnując, aby w pokojach nocowało tyle osób, ile zapisano w księdze meldunkowej, i aby nikt nie wyniósł wazonu ze sztucznym kwiatem. Czas się zatrzymał, tylko ceny nadążają za rzeczywistością, a nawet ją wyprzedzają.
Okolice dworca autobusowego zamieniają się rano w bazar – majtki, gospodarstwo domowe, wódki i pikle. Wokół budek z ciepłymi placentami kolejki. Pyszne placki wypełniają reklamówki czekających na minibusy. Kilka pakuję do tankbaga.
Do Tyraspola w Naddniestrzu droga niby na wprost i niedaleko. Chwila zawahania na oznakowanym cyrylicą rondzie kończy się spotkaniem z policją. Po chwili jadę dalej, ale z lżejszym portfelem. Po kilku godzinach wracam na granicę. Na znajomym rondzie wyskakuje policjant. Inny niż poprzednio. Szybko okazuje się, że może być miło, jeżeli zapłacę odpowiednią kwotę, wyższą od poprzedniej: wtedy policjant był jeden, teraz jest trzech. Mam dwa wyjścia – bankomat albo areszt. Nie stać mnie na ich policję.
2 koła BMW czy wóz zaprzężony w konia? Mimo że miejsca na damskibagaż i suweniry więcej, wolę GS-a. |
Znów Rumunia: święci nadal czuwają
W Rumunii wjeżdżam wprost na weselisko. Tego dnia zaliczam dwa. W tych okolicznościach trauma Naddniestrza szybko mija. Następnego dnia na lokalnym targu w amoku podziwiania cygańskich błyskotek tracę portfel. Na szczęście święci z Wesołego Cmentarza i miejscowa policja ratują mnie z opresji.
Wąwóz Bicaz, Sigisoara, Sybin. Po drodze spotkania: motocykliści z Polski, autokar z zakonnikami, obiad w cygańskiej dzielnicy. Przełęcz Transfogaraska okazuje się sporym rozczarowaniem. Więcej tam przydrożnych pikników i stoisk z preclami niż zakrętów.
Proste rozwiązania, zero gadżeciarstwa.Przecież chodzi o radość z jazdy! |
Bułgaria: BMW? Last year?
Veliko Tyrnowo. Leje. Do bagażu dorzucam różową parasolkę. Złote Piaski. Też leje. Nie odstrasza to amatorów tandety od buszowania wśród straganów. Co drugi wróci z wakacji z koszulką „Sex instructor”, owiany wonią wody różanej. W krętych uliczkach Nesseberu wpadam na czerwonego choppera z białymi płomieniami. „Remember me?” – pyta facet stojący przy nim. O cholera, przecież to ten sam bułgarski easy rider, na którego natknęłam się w przeszłości już dwa razy. Wtedy wywinęłam się z nawiązania bliskiej znajomości, tym razem też się udaje.
Bułgarskiej riwiery szybko mam dość. Wybieram inną rzeczywistość: jadę w Góry Piryńskie. Białe minarety górują tu nad niską zabudową wiosek. Za jednym zakrętem Grecja, za drugim Macedonia, niedaleko ziemia niczyja.
Macedonia: ride for free
Na autostradzie motocykliści nie zawsze muszą płacić. Zależy to od stopnia sympatii, jakim bramkowy kasiarz darzy bikerów. W moim przypadku na dwóch takich, co darzą, pojawia się jeden, który ich (mnie) nie lubi. Jadę w kierunku końca świata – gdzieś tam, bardzo wysoko leży Galicnik, najwyżej położona wioska w Macedonii. Potwierdza się reguła, że dojazd do tego, co „naj”, oznacza sprawdzian z dogadania się z motocyklem i wewnętrznej determinacji. Lekki deficyt tego pierwszego nadrabiam nadmiarem drugiego.