Zaraz po tym, jak wylądowaliśmy w Leh, stolicy regionu Ladakh, Birgit zarządza wspinaczkę do buddyjskiej świątyni Shanti Stupa. „To tylko 560 schodów, a widok stamtąd taki, że klękniesz” – namawia. Mimo że jesteśmy na wysokości 3500 m n.p.m. ulegam, bo ma to przyspieszyć aklimatyzację. Każdy krok sprawia ból, płuca łapczywie łapią powietrze. Na szczęście Birgit miała rację: panorama rozciągająca się z Shanti Stupa jest niemal zbyt piękna, by była prawdziwa.
Wzrok omiata zieloną dolinę rzeki Indus, zatrzymuje się na ośnieżonych szczytach sześciotysięczników, grzebieniach monumentalnych gór na wschodzie i na dłużej zatrzymuje się na prastarym klasztorze Gompa Namgyal Tsemo, pięknie oświetlonym przez mocne popołudniowe słońce.

MUROWANE TABLICE z napisami w sanskrycie to element lokalnego kolorytu. Najczęściej napisy są po angielsku.

MŁODZI NOWICJUSZE w klasztorze Thiksey.
JEDENASTKA NA HIMALAJE
Trzy dni później, gdy aklimatyzację do wysokości mamy już za sobą, nasza 11-osobowa grupa – ośmioro Europejczyków plus przewodnik Aqib plus mechanik Pawen plus Gonchuk, który prowadzi samochód towarzyszący – jest w komplecie.
Gdy przed hotelem odpalamy dziewięć czekających na nas czarnych Royali Enfieldów Bulletów 500, ziemia drży pod stopami. Wyjazd z Leh to czas na zapoznanie się z motocyklami: rozluźniona pozycja, podnóżki wysunięte daleko w przód, obsługa dźwigni zmiany biegów nie najłatwiejsza, na szczęście tylko na początku, no i oszałamiający gang silnika, którego nie dławią żadne normy Euro i tego typu wymysły...

POTĘŻNY INDUS toczy wody w kolorze mlecznej czekolady.
Niedługo potem zostawiamy za plecami Leh i jego olbrzymie koszary na skraju miasta, terroryzujące okolicę hałasem startujących wojskowych odrzutowców, oraz ogrodzenia z drutu kolczastego z ostrzeżeniem, które nie pozostawia wątpliwości: „Trespassers will be shot dead”. Taka jest specyfika regionu Ladakh wciśniętego między państwa atomowe: Chiny i Pakistan.
Mój Royal Enfield rozładowuje napięcie uspokajającym tętnem pracy, medytacyjną jazdą z prędkością 80 km/h przez rozległą dolinę rzeki Indus, swoje robią też widoki na góry o wszystkich odcieniach brązu i nieprawdopodobnie niebieskie niebo nad naszymi głowami. Wody z topniejących lodowców Karakorum nadają Indusowi barwę mlecznej czekolady. Potężna rzeka płynie spokojnie, aby po chwili, przepływając przez napawające strachem katarakty, szaleńczo pienić się, wściekać, czego efektem są trzymetrowe fale.

BIAŁE MURY BUDDYJSKICH KLASZTORÓW to w regionie Ladakh nic szczególnego.
Wieczorem jesteśmy w obozie Dha w regionie Kaszmir. Od Aqiba dowiadujemy się, dlaczego od trzech dni nie ma tam prądu. Otóż rząd hinduski, w ramach sankcji, którymi nęka ten muzułmański region, pozbawił go zagwarantowanej prawnie autonomii, zamknął jego granice i odciął prąd, a więc przerwał wszystkie sieci komunikacyjne.
Dzień później na jednym z wielu wojskowych punktów kontrolnych zabroniono nam dalszej jazdy do kaszmirskiego Kargilu. Musieliśmy zawrócić, mimo że Aqib miał wszystkie zezwolenia. Aqib wytycza inną trasę, szuka hoteli. Wspinamy się na przełęcz Fotula (ponad 4100 m n.p.m.), wieczorem dojeżdżamy do klasztoru Lamayuru. Otaczające go wiekowe domki z gliny kłaniają się potężnym murom świątyni, zbudowanej ponoć na przełomie X i XI wieku. Na wszystkich spływa spokój tego miejsca i bardzo wyraźnie wyczuwalny nastrój duchowości.

TAKI WIDOK, jak w dolinie rzeki Shyok, zobaczysz tylko tam.
Zobacz również: Jakie są najpiękniejsze drogi motocyklowe w Alpach? Oto 32 alpejskie trasy, zapierające dech w piersiach!