Gwar dużego miasta niczym tłumik Akrapowica uderza przybysza tuż po dotarciu kolejką z lotniska w pobliże głównej turystycznej arterii Barcelony – ulicy La Rambla. Białe twarze anglików mieszają się ze śniadymi katalończykami, brązem z Czarnego Lądu i niderlandzkim blondem. Ale do takich widoków prezentowanych przez Barcelonę zdążyłam się przyzwyczaić podczas mojej poprzedniej wycieczki do tego pięknego, pełnego pokręconych zabytków miasta. Po kilku latach największe zmiany zaszły dla mnie na ulicy – czy to z powodu nagłej dostępności wszelkiego rodzaju sprzętu, czy dlatego, że kilka lat temu silnik kojarzył mi się tylko z odgłosem spod maski samochodu i innych pojazdów po prostu nie zauważałam – ogromna ilość jednośladów pozostawiła mnie wstrząśniętą choć nie zmieszaną do końca mojego pobytu.
Motocykle, maksiskutery i skuterki zgodnie z kierowcami aut osobowych, taksówek (!), autobusów czy dostawczaków podróżowały sobie ulicami Barcelony. Moją uwagę zwróciło parę ciekawych aspektów przemieszczania się przez miasto. Po pierwsze, nawierzchnia bez dziur. Brzmi jak science-fiction, prawda? A jednak... To, co na ulicach Krakowa i każdego innego miasta w Polsce, jest równie niebezpieczne jak kolizja z puszkarzami, czyli skraj drogi przypominający księżyc, tutaj jest drogą dla rowerzystów i wszystkich pragnących skręcić w prawo... po prostu zwykła nawierzchnia. Jeśli skraj jest zamknięty dla ruchu to tylko dlatego, że wydzielone są na nim pasy do parkowania dla jednośladów. A takie miejsca to prawie każda ulica. Do tego można dorzucić wygodne podjazdy przy każdym przejściu dla pieszych, z których mogą korzystać zarówno matki z wózkami jak i rowery oraz motocykliści podczas przeprowadzania maszyny na upatrzone miejsce. Jeśli napiszę, że widząc przechodnia toczącego swój pojazd na ulicę auta zatrzymują się i umożliwiają mu płynne włączenie się do ruchu, to pewnie już mi nikt nie uwierzy... Ponadto zauważyłam, że każdy dwukołowy uczestnik ruchu miał na głowie kask zakładany nawet na przejazd 20 metrów (w przeciwieństwie do Amsterdamu, gdzie większość kask widziała pewnie tylko na zdjęciach).
W trakcie mojego pobytu nie mogłam wrócić do kraju przez blisko tydzień – wulkan dał czadu a mnie 5 dodatkowych dni na obserwację miasta. Oprócz plażowania i gotowania obiadków siadywałam na balkonie i prowadziłam obserwację ulicy poniżej. Naprzeciwko swoją siedzibę miała Policja oraz Guardia Urbana – bardzo uprzejma wersja straży miejskiej. Z bramy wyjeżdżały na interwencję Seaty i maksiskutery – zawsze parami, zawsze zgodnie. Tam gdzie nie mógł przejechać samochód z powodu korka, między autami śmigały biało-granatowe skutery Hondy czasem nawet wjeżdżając na chodniki. Nikt się niczemu nie dziwił. Podejrzewam, że w obrębie starego miasta interwencje najczęściej dotyczyły turystów, kradzieży w sklepach i prób handlu rozmaitymi narkotykami z Maroka. Byłam świadkiem jednej kolizji z udziałem jednośladu. Piękna czerwona Vespa z dziewczyną na pokładzie wjechała gwałtownie pod ostrym kątem na krawężnik. Przewrócili się oboje, przy czym dziewczyna uderzyła głową w kosz na śmieci a skuter lekko ją przygniótł. W parę sekund kilkoro postronnych ludzi zainteresowało się sytuacją a po kilkunastu sekundach policjanci opiekowali się poszkodowaną. W związku z tym, że zatrzymali również kierowcę mercedesa jadącego obok, sądzę, że dziewczyna się go przestraszyła lub została lekko przez niego dotknięta. Ku mojemu zdziwieniu po paru minutach zajechała karetka w której przebadano uczestników kolizji. Po pół godzinie było po wszystkim. Znowu doznałam wstrząsu obserwując sprawność systemów i fakt, że służby publiczne mogą być faktycznie dla ludzi. Tylko czerwieni lakieru szkoda.
Włócząc się niestety na piechotę po mieście miałam możliwość podziwiania różnych maszyn. Do najwspanialszych należał piękny Custom na bazie Harleya Davidsona. A moją uwagę zwróciło zainteresowanie jakim obdarzali go policjanci, którzy wyraźnie zaczepili właściciela.
Niestety zdjęcie nie powstało bo bateria z aparatu nie wytrzymała nieprzewidzianych 2 tygodni.
Z podziwem patrzyłam również na ładnie utrzymane Yamahy (najwięcej chyba Fazerek 600), Hondy (królowała CBR 1000), turystycznych bmw i cała masa nowych i starszych Harley'ów. Niestety mój ulubiony motocykl Yamaha MT-03 pokazał mi się tylko raz. Za to skuterów zatrzęsienie. Powiedziałabym, że najwięcej jednak maksisuterów o pojemności 250-300. Masa starych Vesp 50tek (zwykle zaniedbanych), spora ilość Liberty (50 i 125) i bardzo dużo Hond oraz marek takich jak Suzuki czy Kymco.
Zresztą możecie je podziwiać na zdjęciach.
Pisząc te słowa wracam busem z Wiednia, do którego po kilku perturbacjach i kilku dniach opóźnienia zdołałam się dostać. Kierowca, który przyjechał po naszą ekipę jeździ na co dzień. Tym bardziej zdumiewają mnie braki w technice jazdy samochodem po autostradach, Smutno mi, że Pan ze zdziwieniem reaguje na „zagranicę” i palcem pokazuje mijane po drodze cuda, które dla mnie są normalne. Zastanawiam się faktycznie jak mamy budować kulturę jazdy w Polsce, skoro istnieje duża ilość kierowców, którzy nie widzieli innego przykładu jazdy jak ze swojego własnego podwórka. Małego podwórka. Zastanawiam się czy w ogóle warto pisać a później narażać się na gniewne okrzyki puszkarzy, do których przecież sama się również zaliczam. Ale w sumie, co mi tam, zobaczymy. Może kiedyś będziemy mieli równe drogi, wszystkie auta będą wyposażone w działające kierunkowskazy a motocykliści będą szaleć na torach a nie na ulicach miast. Tego nam wszystkim życzę.