Dotarliśmy na pole namiotowe polecone przez Holendra z promu. Pole i ba-
sen termalny – darmowe. Nie odmówiliśmy sobie piwka w basenie. Ale wypas! Nie ma jak życie ponad stan! Nazajutrz dalej drogą nr 60 pomknęliśmy w stronę Fajllofoss. Staraliśmy się tankować na wszystkich stacjach, bo nie wiedzieliśmy, jak daleko będzie następna. W Reykjanes nie udało się wlać wachy. Wszystkie stacje na wyspie są bezobsługowe, więc nie było się komu poskarżyć na bezduszność maszyny. Na szczyt między fiordami wjechaliśmy na oparach. Na górze nie mieliśmy już paliwa w bakach, ale ustaliliśmy, że póki silniki nie zgasną, nie sięgniemy po żelazny zapas. Dookoła pustkowie, zimny wiatr od strony Grenlandii oddalonej od nas o niespełna 300 km.
Pipol, Cooba, Lopez, shutterstock.com Motocyklowa wyprawa na Islandię:
Motórhjól - Pipol, Cooba i Lopez
Malachitowe jeziorko oraz prująca z hukiem spod kamienia gorąca para. Do tego zapach siarki i już mamy namiastkę piekła.
|
Temperatura powietrza -5O C, odczuwalna: cholernie zimno. Z wyłączonymi silnikami zjeżdżaliśmy jakieś 17 km. Na rozpędzie wjechaliśmy do Hólmavik, a tam do stacji, która na szczęście działała. Hura, udało się!
Drewno jest na Islandii na tyle cenne, że obowiązuje zasada, iż na czyją ziemię morze wyrzuci kłodę, do niego ta kłoda należy. Nie zdziwiło nas więc, że obowiązuje całkowity zakaz palenia ognisk.
Zawsze z flagą
Kolejnego dnia dotarliśmy do Dalvik. Tam podbiegła do nas czwórka dzieci, krzyczących po polsku: „Dajcie się przejechać!”. Po chwili od dziewczyny na rowerze usłyszeliśmy: „Cześć!”. To Polacy witali nas na widok biało-czerwonej. Flaga zawsze jeździ z nami za granicę. To nasza metoda przedstawiania się. Przełamujemy bariery, zachęcając do kontaktu. Zawsze znajdzie się osoba, niezależnie od narodowości, która nas zagadnie. I tak przestajemy być anonimowi, choć na chwilę stajemy się częścią społeczności.
Restaurację Gregor’s Pub polecił nam Tomasz – pierwszy krajan, którego napotkaliśmy na początku wyprawy na drugim końcu wyspy. U Grzegorza zjedliśmy pyszny obiad, poznaliśmy właściciela, a zarazem szefa kuchni, jego żonę prowadzącą bar i córkę w roli kelnerki. Przekazaliśmy pozdrowienia od Tomasza i ruszyliśmy dalej. Po drodze wpadliśmy do Husavik, stąd wyruszały wyprawy wielorybnicze. Teraz są to bezkrwawe wyprawy turystyczne.
Okolice Reyjahlid to wrota piekieł. Wszędzie unosił się zapach siarki. W dziurach w ziemi gotowało się błoto, a powierzchnia malachitowego jeziorka pluła gorącą wodą i parą. Wodospady Dettifoss i Selfoss są ogromne, trudno dostępne, na odludziu, więc nieodwiedzane masowo przez turystów. Przez wiele kilometrów tylko pola zastygłej lawy. Istna pustynia biologiczna lub krajobraz księżycowy – jak kto woli. Nic dziwnego, że astronauci ćwiczyli tutaj przed misją Apollo.
Pipol, Cooba, Lopez, shutterstock.com Motocyklowa wyprawa na Islandię:
Motórhjól - Pipol, Cooba i Lopez
Upalanie sprzętów na piaszczystych falach wielkiej czarnej plaży było frajdą nie do opisania!
|
300 km w pochyleniu
Pogoda zaczęła się załamywać. W deszczu i przy bardzo silnym wietrze cisnęliśmy do zatoczki w cichej dolinie, od której zaczęliśmy zachwyt nad widokami Islandii, żeby tam doczekać do promu. Ostatnie 300 km jechaliśmy pochyleni, kontrując boczny wiatr. Nazajutrz Islandia żegnała nas słońcem.
Nasze kurtki i spodnie przetrwały całą wyprawę bez uszkodzeń: z kompletem zamków, zatrzasków i rzepów. Podczas krótszych opadów deszczu wilgoć łapała tylko zewnętrzna warstwa, która schła na wietrze, a membrana nie dopuszczała wilgoci do podpinki.
***
Wkrótce po powrocie zaczęliśmy planować następną wyprawę. W pewnym momencie Pipol zagadnął: „A może by tak na Alaskę?”. Nie mówię „nie”, bo lubię północne klimaty.
Więcej zdjęć i film na Facebooku „Podróże po świecie”:
www.facebook.com/motocyklemna/
zobacz galerię
Komentarze