Turystyka na weekend: Mariańskie Łaźnie

Ponieważ 30 wiosen już jakiś czas temu stuknęło i mnie, i moim kompanom, stąd pomysł na poszukanie miejsc, które przydadzą się na stare lata... Uzdrowisko Mariańskie Łaźnie w Czechach to jedno z nich.

Dwa Bandity i Deauville miały w 4 dni dowieźć naszą piątkę do czeskiego uzdrowiska Mariańskie Łaźnie i odwieźć do domu. Pierwszego dnia przemierzyliśmy Polskę z północy (Szczecin) na południe (Świeradów-Zdrój). Z powodu dróg śmigaliśmy po zachodniej stronie polsko-niemieckiej granicy. W Świeradowie koniecznie wpadnij do restauracji Arnika na najlepszego w Polsce tatara.
Drugi dzień zaczął się deszczowo, na szczęście później mogliśmy zrzucić przeciwdeszczówki. Minęliśmy Bogatynię, po czym przejechaliśmy 30 km przez Czechy, by trafić na świetne drogi Szwajcarii Saksońskiej. Drogi wybieraliśmy z mapy jak najbardziej powykręcane, przeważnie boczne. Większość okazała się dobrej jakości i z miejscami widokowymi, ciągnęły się wśród lasów albo wzdłuż kwitnących akurat pól rzepaku.
Pod koniec dnia dotarliśmy do sławnych ze źródeł leczniczej wody mineralnej Karlowych Warów. Fakt, że jest to spore miasto, moim zdaniem powoduje osłabienie uzdrowiskowego charakteru. Również dlatego na nocleg wybraliśmy dużo mniejsze, odległe o 40 km Mariańskie Łaźnie. Zwiedzanie i popijawę wód zostawiliśmy na ranek. Zobaczyliśmy wtedy, że nie brak tam kuracjuszy, którzy sączą wodę ze źródeł leczniczych. Oczywiście spróbowaliśmy i my. Źródła z kilku kranów, woda ciepła lub zimna. Oby tylko któraś nie przeczyszczała, bo tego dnia znów mieliśmy do przejechania ponad 400 km.

Krzysztof Turulski

Pierwszy przystanek trzeciego dnia wypadł w miejscowości Cheb. Kusi ona fajną atmosferą, zabytkowymi kamienicami i kościołami oraz ruinami zamku. Akurat, aby na chwilę zsiąść z siodła. Następnie pomknęliśmy w stronę granicy czesko-niemieckiej, by ponownie wjechać do Szwajcarii Saksońskiej. W tym raju dla motocyklistów co chwila zjeżdżaliśmy serpentynami do wioski, którą wcześniej widzieliśmy w dole, aby potem ponownie wspinać się zawijasami. Ponieważ pół dnia po ostrych zakrętach obniżyło nam średnią prędkość, trzeba było podkręcić tempo, aby przed nocą dojechać do Harrachova.
Szwajcaria Saksońska oferuje ekstradrogi, ale na uwagę zasługuje tam jeszcze jedno: widoki w dolinie rzeki Łaby (niem. Elba), wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, rzucają na kolana. Polecam odcinek drogi 172 – Königstein, Bad Schandau, aż do czeskiego Hrenska.
Do Harrachova dotarliśmy po zmroku. To zasługa Tomkowego ksenona, wydajnego tylko w dzień, obciążenia sprzęta Norberta, który doświetlał przez to gwiazdy, a nie drogę, oraz mojej przyciemnianej szybki, raczej mało przydatnej do nocnych przejażdżek. Następnego dnia rano przez szyby kasków przyjrzeliśmy się skoczni, na której Małysz zdobywał podia, po czym wystartowaliśmy w drogę powrotną.
Warto było poświęcić grilowanie i leżak na działce na rzecz 1600 km na motocyklu, z bonusem w postaci górskich widoków i serpentyn.

Co, gdzie, dlaczego?
Długość trasy: 1600 km.
Trasa: żadnych ekspresówek i autostrad, tylko kręte górskie drogi z mnóstwem zakrętów.
Drogi: boczne w Polsce (np. nr 358 przez Leśną) i Czechach (np. nr 290 Harrachov – Frydlant) w kiepskim stanie, w Niemczech można bez obaw składać się w zakręty.

Co warto zobaczyć:

  • park Mużakowski
  • uzdrowiska Karlowe Wary (Karlovy Vary)
  • Mariańskie Łaźnie (Mariánské Lázně)
  • Cheb
  • Szwajcaria Saksoń-ska (Königstein, Bad Schandau
  • czeskie Hrensko)

Krzysztof Turulski
Zobacz również:
REKLAMA