Wraz z moim serdecznym przyjacielem Konradem od lat nie do końca świadomie opracowywaliśmy plan B na wypadek, gdyby cena benzyny wystrzeliła w okolice gwałcące rozum i godność człowieka. Dzięki temu do cna zjechaliśmy Słowację, Czechy i Słowenię. Miejsca to nieodległe, a jednocześnie zapewniające zachwyty mogące zmiękczyć nawet tak zatwardziałe serca, jak nasze. Tym sposobem, kiedy Orlen przygotowuje dziś pylony do dwucyfrowych cen wachy, my wiemy już, jak zmieścić się w przyciasnym budżecie, bez konieczności rezygnowania ze wszystkiego tego, co dla motocyklowego podróżnika ważne – krętych dróg, pięknych widoków, niezwykłych zabytków i doskonałej kuchni.
Tym razem nasz wybór pada na region chętnie odwiedzany, ale niezbyt dobrze poznany z perspektywy motocyklisty – Saksońską Szwajcarię.

SZUKASZ PUSTYCH I RÓWNYCH JAK STÓŁ DRÓG? Pogranicze Czech i Niemiec zachwyci cię niezliczonymi świetnie utrzymanymi trasami.
PO WĄSKIM TORZE
„Ale hotel U Kaple musi być!” – oświadcza Konrad tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ani mu się nie dziwię, ani nie zamierzam protestować. Kiedy byliśmy w Děčínie rok wcześniej, przypadkiem trafiliśmy do U Kaple i miejsce to zachwyciło nas atmosferą dawnej zakrystii stojącej tuż obok strzelistej gotyckiej wieży, zapewne pozostałości kościoła. Miejsce jest niezwykłe, szczególnie w oparach porannej mgły. Kiedy dodać do tego doskonałą kuchnię, upór mojego towarzysza podróży staje się jasny.

MOST BASTEIBRÜCKE to jedna z ikon Saksonii i bardzo licznie odwiedzana atrakcja turystyczna. Tuż obok stoją ruiny XII-wiecznego zamku Neurathen.
Cel na ten dzień mamy zatem ustalony, a to w naszych wyjazdach rzadkość. Zwykle po prostu jedziemy przed siebie, z grubsza tylko ustalając kierunek. Kiedy zaś popołudniem nad jazdę wolimy przedłożyć rozkosze stołu, po prostu miejsca do spania szukamy w okolicy.
Z Wrocławia ruszamy niespiesznie, wychodząc z założenia, że pośpiech jest wskazany raczej w sytuacji zagrożenia życia, zaś dla dwóch przyjaciół, którzy powzięli zamiar odpoczynku, gonienie nie wiadomo za czym jest niestosowne. Z trudem i poświęceniem przebijamy się przez A4, następnie DK5, DK3 i po kilku godzinach wjeżdżamy do Czech w Harrachovie, by przejechać naszą ulubioną drogą przez Izery – czeską „290”. Pierwszym przystankiem jest Frýdlant, gdzie za obowiązek uznaję zrobienie sobie zdjęcia na tle jednego z największych zamków w Czechach. Niestety, ponieważ zdjęcie robi Konrad, to ja wyglądam na dużego, nie zamek. Ruszamy dalej.

CZESKI TATAR, choć podawany zupełnie inaczej niż w Polsce, smakuje nie mniej wybornie. Towarzyszący mu ciemny chleb z czosnkiem rozwala system!

ZBIORNIK WODNY RAUSCHENBACH oraz charakterystyczny przebieg drogi przywodzą na myśl słynną miejscowość Halstatt w Austrii.
Czeska kuchnia, ze swą niechęcią do surówek i umiłowaniem zakąsek do piwa, należy do kategorii „guilty pleasure”. Czasem można...
Na skróty przecinamy Worek Turoszowski. Mój towarzysz chciałby, żeby było inaczej – marzy, by zobaczyć wyrobisko kopalni Turów. Niestety, legalne podejście jest praktycznie niemożliwe, a użeranie się z ochroną to nie jest coś, na co jesteśmy gotowi w tej chwili. Po szybkim rzucie oka na trójstyk granic, przekraczamy niemiecką granicę i, starając się trzymać jak najbliżej niej, kierujemy się w stronę Děčína.
Ten niezbyt popularny wśród polskich turystów region Niemiec jest dosłownie upstrzony pięknie odrestaurowanymi stacjami kolei wąskotorowej. Jedną z nich jest Bertsdorf, skąd kursują turystyczne pociągi, które ciągną parowozy. Wprawdzie nie jestem zdeklarowanym miłośnikiem kolei, ale bez trudu mogę wyobrazić sobie, jakie musi to być przeżycie dla dzieci.
SZWAJCARIA W PIGUŁCE
Tuż za miastem Chřibská, otuleni złotymi promieniami zachodzącego słońca, wjeżdżamy do Parku Narodowego Czeskiej Szwajcarii. Ta Szwajcaria w nazwie nie ma nic wspólnego ani z zegarkami, ani z czekoladą, ani z pilnie strzegącymi tajemnic bankami. Łagodne pagórki porośnięte soczyście zieloną trawą, niewielkie klimatyczne osady z małymi domkami i zwiewne wstęgi dróg, które zdają się opakowywać to wszystko na podobieństwo ozdobnej wstążki – ten obrazek zwykle kojarzy się z przedgórzem Alp. Tymczasem my mamy to wszystko na wyciągnięcie ręki, znacznie taniej niż w Szwajcarii i w rozsądnym rozmiarze, rozciągnięte między Chřibską i Děčínem.
WARTO WIEDZIEĆ |
DROGI w tym regionie, zarówno czeskie, jak i niemieckie, w ogromnej większości mają doskonałą nawierzchnię. Nieco dziur może trafić się na fragmentach dróg bez numeru, ale to rzadkość. Zdecydowanie polecam wybieranie dróg jak najbardziej bocznych. |
NOCLEGI. Aplikacja booking.com nie zawodzi. Bez żadnego problemu znajdziesz tani nocleg, choć dużo łatwiej o to w miastach niż na prowincji. Nie ma żadnej potrzeby rezerwowania noclegów z wyprzedzeniem – kiedy coś pójdzie nie tak, będziesz mieć tylko kłopot. Zamiast tego polecam rezerwować nocleg w porze obiadowej lub nawet przy popołudniowej kawie. |
KUCHNIA. Czeska kuchnia to koszmar dietetyka – surówkę uznaje się tutaj niemal za obrazę, a z wegańskich przysmaków możesz zjeść... frytki. Dla nas taka dieta przez tydzień była spełnieniem marzeń. Oprócz nieśmiertelnego smażonego sera, spróbuj koniecznie czeskiego tatara, kaczki (kachna), która jest czeską specjalnością, i oczywiście piwnych przekąsek. Utopence, nákladaný hermelín i topinky – to parę możliwości. Niemal każde miast w Czechach ma własny browar – to także element kultury, który warto poznać. |
CO ZOBACZYĆ. Z całą pewnością Basteibrücke wraz z ruinami zamku Neurathen. Warto również zwiedzić twierdzę Königsberg i unikatową formację skalną – Pravčicka brána. Jeśli lubisz kolejowe tematy, znajdziesz ich mnóstwo w okolicach Bertsdorfu. Koniecznie objedź parki Sächsische Schweiz, České Švýcarsko i Kokořínsko–Máchův. W całych Czechach niemal zamek goni zamek, przy czym ten we Frýdlancie jest jednym z największych. |