Pięciu kumpli na pięciu maszynach zrobiło szybki wypad na Węgry. Śmigali po zakrętach, kąpali się w leczniczych wodach i zobaczyli kawałek świata. Były też dwa szlify i obawa że nie uda się pewien wieczór kawalerski. Słowem - masa emocji a wszystko za ludzkie pieniądze. Oto historia:
Wyruszyliśmy o godz. 9 rano z Częstochowy i udaliśmy się w jedynie słusznym kierunku pięknych gór i zakrętów. Już po kilkudziesięciu kilometrach mieliśmy pierwszą sytuację mrożącą krew w żyłach. Bolkowi z jego kufra na Suzuki SV wypadł plecak „Dychy” wprost pod koła rozpędzonej Aprili. „Dycha” z trudem ominął odbijający się plecak po całej trasie DK1, ale dał radę. W Siewierzu trafiliśmy na wielki korek. Zaczęliśmy się powoli przeciskać między Tirami.

Tatry, gdzieś w pobliżu Liptowskiego Mikulasza |
||
![]() |
![]() |
![]() |
„Dycha" i jego Aprilia RSV Factory RR | „Jajko” szlifuje slajdery na Harmancu | „Dycha” na Harmancu |
Bolek, który kilka dni wcześniej był na szkole Suzuki doskonalącej umiejętności motocyklisty nagle sam postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Co zrobił ? Ano potrącił Tira swoim kufrem (zaznaczam że nie Tir jego a on Tira!), po czym panowie kierowcy wielkich ciężarówek rozpowiedzieli między sobą że lepiej się rozsunąć i umożliwić przejazd grupie motocyklistów. Tak też się stało i wkrótce pomknęliśmy dalej. Nikt z nas do tej pory nie wie czy tego nauczono Bolka w szkole Suzuki czy sam na to wpadł. W miejscowości Sucha Beskidzka w knajpie Rzym która ma przeszło 300 lat zatrzymaliśmy się na krótki postój. Zjedliśmy żurek z kiełbasą za 6,5zł, wypiliśmy kawę i w drogę. Polecam drogę przez Suchą Beskidzką, Zawoję, Jabłonkę, piękne widoki i przy tym nienaganny stan asfaltu.
Dotarliśmy do Liptowskiego Mikulasa popołudniu i zaczęliśmy szukać kwatery na nocleg.
Co drugi dom jednorodzinny oferuje wolne pokoje ale znalezienie w terminie w którym tam byliśmy nie było takie proste. Po kilkudziesięciu minutach „Jajko” znalazł wolną kwaterę dla nas i motocykli za 8 euro od osoby za noc. Mieliśmy do dyspozycji dwa pokoje, łazienkę , kuchnie. Właścicielem domku był 67 letni Słowak - pan Stasi, który na swój specyficzny sposób dbał o nasze bezpieczeństwo, ład i porządek i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Po rozpakowaniu się, poszliśmy do lokalnej Mekki motocyklistów - Baru & Restauracji Route 66, klimat, który tam panuje musi poczuć każdy motocyklista. Piwo, jedzenie – pyszne i tanie. Zaprzeczamy więc stanowczo że na Słowacji po wprowadzeniu euro jest drogo.
Drugi dzień upłynąć miał pod znakiem jazd po zakrętach, serpentynach na górę Harmaniec w środkowej Słowacji, w powiecie Bańska Bystrzyca. To po prostu kilkudziesięciokilometrowy raj dla motocyklistów. Zakręt za zakrętem, świetna jakość przyczepności asfaltu.
Knajpa Rout 66 w Liptowskim Mikulaszu (Słowacja) | ||
![]() |
![]() |
![]() |
„Bełkot” - to się nazywa relaks! | Wodospady raz jeszcze |
„Jajko” pod wodospadem w węgierskiej jaskini |
Po kilku kilometrach od naszej kwatery na drodze bez centymetra cienia w słońcu i temperaturze 30 stopni Celsjusza „Ulep” – czyli Yamaha R6 odmówiła posłuszeństwa i zgasła. W kombinezonach ze skóry lub czarnych ubraniach tekstylnych męczyliśmy się okrutnie. Pot lał się po tyłkach. Zaczęliśmy rozkręcać „Ulepa” i gdy Rossi dostał się do regulatora napięcia okazało się, że spalona jest kostka łącząca przewody, tym samym nie ma ładowania. Po oczyszczeniu kostki i tego, co z niej zostało, podłączeniu przewodów i zamianie akumulatorów między SV a R6 motocykl odpalił i mogliśmy udać się w kierunku wysokich Tatr.
Tutaj dwa słowa o tym, co to jest „Ulep” ? Otóż – jest to Yamaha R6 po wypadku. Sprzęt został naprawiony nieprofesjonalnie metodą chałupniczą, poklejony, pospawany i połatany. Posiadająca masę nie oryginalnych śrub i rozwiązań - słowem jest to istny skansen prowizorek itd.
„Jajko” widząc jak „Dycha” na Aprili i „Rossi” na „Ulepie” pokonują zakręty szlifując slajdery swoich kombinezonów, postanowił że też nauczy się zejścia na kolano w zakręcie.
Po podpowiedziach i konsultacjach z bardziej doświadczonymi kolegami i pokonaniu kilkudziesięciu razy specjalnie wybranych zakrętów dopiął swego, co sprawiło mu wiele satysfakcji. „Dycha” i „Rossi” namawiali go na treningi dla amatorów na Torze Poznań, który jest najbezpieczniejszym miejscem do takich ćwiczeń. „Jajko” wyraził chęć.
Jako że słońce i temperatura w granicach 30 stopni Celsjusza dawały się we znaki popołudniem, po kilku godzinach jazdy wokół Harmańca postanowiliśmy udać się na obiad. Wszyscy zamówiliśmy tradycyjne słowackie danie: Wyprażany syr z tatarską omacka i hranulkami. Po posiłku udaliśmy się w drogę powrotną do naszej kwatery. Gdy dotarliśmy, gospodarz pan Stasi pochwalił się nam, że jego znajomi z Harmańca dzwonili do niego aby donieść mu pospiesznie że kilku motocyklistów z Polski jeździ po tamtejszych drogach. Do wszystkiego przyznaliśmy się bez bicia i zaprosiliśmy gospodarza na grilla, którego zrobiliśmy sobie wieczorem. Po miłej pogawędce ze Stasim wypiciu kilku kielichów śliwowicy, które postawił gościnnie nasz dobrodziej, udaliśmy się na kolejny wieczór do Rout 66.