Jeśli jeździć po kielichu, to tylko w Polsce – wydaje się mówić raport Najwyższej Izby Kontroli. Praktycznie wszystkie skontrolowane instytucje mają na sumieniu liczne zaniedbania w walce z patologią pijanych kierowców. Gdyby urzędnicy sumiennie przykładali się do swoich obowiązków, zjawisko z pewnością udałoby się mocno ograniczyć. A skala problemu jest ogromna – co dziesiąta ofiara śmiertelna na polskich drogach zginęła z winy nietrzeźwego kierowcy. Tak źle było ostatnio w 2015 roku.
Podobnie słabo wygląda udział pijanych kierowców w ogóle kontrolowanych kierowców. Jak twierdzi portal autokult.pl, w 2017 r. alkohol stwierdzano u co 170 osoby. W 2020 r. już u co 70. NIK zarzuciła organom państwa bezsilność w walce z problemem. Najmocniej dostało się ministrowi infrastruktury Andrzejowi Adamczykowi. Zdaniem NIK, choć wiedział on o skali problemu, nie zrobił nic by znaleźć wyjście z sytuacji.
Ministerialna niemoc
Minister, a jednocześnie przewodniczący Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, nie tylko nie przedstawił diagnozy przyczyn problemu, ale także nie zaproponował sposobu jego rozwiązania. Zdaniem NIK minister Adamczyk nie inicjował działań informacyjno-edukacyjnych ani programów profilaktycznych związanych z tematyką alkoholową, mimo że wynikały z Narodowego Programu Zdrowia oraz z ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Nie motywował KRBRD do propagowania zachowania trzeźwości wśród prowadzących pojazdy.
Szefowi resortu dostało się także za całkowite zignorowanie prośby stowarzyszeń pracodawców odnośnie do wprowadzenia rozwiązań prawnych, które umożliwiłyby im sprawdzanie pracowników pod kątem trzeźwości. Jedyne co zrobił wówczas minister Adamczyk, to wyrażenie poparcia dla pomysłu. W ślad za tym nie poszły jednak odpowiednie działania, czyli na przykład przekazanie prośby pracodawców do resortu pracy, by ten wprowadził odpowiednie zapisy w Kodeksie pracy.