Model GSX-R 1000 jest dla Suzuki nie tylko koniem pociągowym całej motocyklowej oferty, ale także, by tak rzec, królową pszczół. Przecież trzon oferty GSX-S, czyli głównie modele 1000, w tym także GT, zbudowano na modelu K6/K7. No, powiedzmy nie "na nim", ale "w oparciu o rozwiązania w nim zastosowane". Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że GSX-R 1000 był w ostatnich latach jedynym motocyklem, nad którym w pocie czoła pracował dział R&D, stąd wiele przydatnych technologii, które, wykorzystane przez kierowców wyścigowych, pozwalały Suzuki skutecznie konkurować zarówno na torach MotoGP, jak i w czasie zawodów EWC.
Na tym jednak koniec, bo Suzuki porozumiało się z Dorną w sprawie odejścia z MotoGP. Hamamatsu zapowiedziało także wycofanie z EWC. A skoro ustanie presja na rozwój wyścigowego motocykla, zniknie także potrzeba rozwijania niezbędnych do tego celu technologii. Czy zatem GSX-R 1000 będzie w ogóle potrzebny?
Wiele wskazuje na to, że nie. Obecna generacja, pokazana w 2017 roku, nie przechodziła od tamtego czasu istotnych zmian. Wprawdzie w ubiegłym roku pojawiły się pogłoski o możliwym następcy, którego zadaniem byłoby zagrożenie dominacji Kawasaki w WSBK, ale nic w ślad za nimi nie poszło. Nie pojawiły się żadne szpiegowskie zdjęcia, nowe informacje, ani nawet nowe plotki.