W planach ich planach były m.in. Tokaj, serpentyny trasy transfogarskiej w Rumunii, Stambuł, Batumi, skalne miasto Wardzia, Tbilisi, Gruzińska Droga Wojenna, Kazbek (pięciotysięcznik, do którego według legendy bogowie przykuli Prometeusza), Gori (tam urodził się Stalin), armeński Erewań, święta góra Ararat, jezioro Sevan…
Oto co po powrocie napisał do nas Bartek:
„Ostatecznie państw było 9, kilometrów 6,5 tys. (plus ponad tysiąc po Morzu Czarnym), zaliczyliśmy łącznie kilkanaście gleb, pozbawiliśmy życia kurę, spotkaliśmy wielu bardzo życzliwych ludzi, stoczyliśmy kilka pojedynków, z których motocykle (w konfrontacji z watahami agresywnych psów) wychodziły bez szwanku. Łukaszowi pękło żebro, jedliśmy bydlęce mózgi, moczyliśmy tyłki w Morzu Czarnym, przedzieraliśmy się zziębnięci przez zasypane gradem przełęcze, pokonaliśmy tureckie oberwanie chmury i gruzińskie upały.
Przyzwyczailiśmy się do zwierzęcych użytkowników dróg na stałe wpisanych w krajobraz kaukaskich państw, spaliśmy nad strumykiem, w całkiem luksusowym hotelu, a nawet w przybytku, w którym pokoje wynajmuje się zwykle na godzinę. Poznaliśmy ludzi z gruzińskiego związku motocyklowego, targowaliśmy się na Wielkim Bazarze w Stambule, przeżyliśmy kuchnię kucharza na ukraińskim promie i ponad 50-godzinny rejs zakończony 7-godzinną udręką z ukraińskimi celnikami.
Dostaliśmy mandatów na około 2 tys. zł, daliśmy się oskubać na granicy, poznaliśmy meandry jazdy po nawierzchni, w której więcej jest dziur niż czegokolwiek innego, dowiedzieliśmy się, że na motocyklu tez można usnąć. Korzystaliśmy z zaproszeń skromnych ludzi, którzy dzielili się z nami tym, co mieli. Zobaczyliśmy, jak obok siebie żyją zwaśnione narody, dotarliśmy do powalających potęgą i urodą miejsc, gdzie człowiek wciąż uznaje wyższość natury. Poznaliśmy też lepiej siebie samych i siebie nawzajem.” Pełną relację z tej fascynującej wyprawy będziecie mogli przeczytać w listopadowym numerze MOTOCYKLA, a tymczasem o wyprawie możecie poczytać na stronach Stowarzyszenia Moto-Experience