Wyprawa do Gruzji i Armenii - szczęścliwy powrót.

Czterej kumple Artur, Bartek, Łukasz i Wojtek (duży Fazer, duży Bandit, mały Fazer i VFR 800), którzy 27 maja ruszyli w stronę Kaukazu i mieli odwiedzić 10 państw i przejechać 6 tys. kilometrów wrócili wreszcie do domu. Ich wyprawie patronował nasz miesięcznik.

W planach ich planach były m.in. Tokaj, serpentyny trasy transfogarskiej w Rumunii, Stambuł, Batumi, skalne miasto Wardzia, Tbilisi, Gruzińska Droga Wojenna, Kazbek (pięciotysięcznik, do którego według legendy bogowie przykuli Prometeusza), Gori (tam urodził się Stalin), armeński Erewań, święta góra Ararat, jezioro Sevan…

  

IMG_4449.jpg
 
IMG_4436.jpg


Oto co po powrocie napisał do nas Bartek:

„Ostatecznie państw było 9, kilometrów 6,5 tys. (plus ponad tysiąc po Morzu Czarnym), zaliczyliśmy łącznie kilkanaście gleb, pozbawiliśmy życia kurę, spotkaliśmy wielu bardzo życzliwych ludzi, stoczyliśmy kilka pojedynków, z których motocykle (w konfrontacji z watahami agresywnych psów) wychodziły bez szwanku. Łukaszowi pękło żebro, jedliśmy bydlęce mózgi, moczyliśmy tyłki w Morzu Czarnym, przedzieraliśmy się zziębnięci przez zasypane gradem przełęcze, pokonaliśmy tureckie oberwanie chmury i gruzińskie upały.


IMG_4273.jpg
 
IMG_4260.jpg
   
IMG_4214.jpg


Przyzwyczailiśmy się do zwierzęcych użytkowników dróg na stałe wpisanych w krajobraz kaukaskich państw, spaliśmy nad strumykiem, w całkiem luksusowym hotelu, a nawet w przybytku, w którym pokoje wynajmuje się zwykle na godzinę. Poznaliśmy ludzi z gruzińskiego związku motocyklowego, targowaliśmy się na Wielkim Bazarze w Stambule, przeżyliśmy kuchnię kucharza na ukraińskim promie i ponad 50-godzinny rejs zakończony 7-godzinną udręką z ukraińskimi celnikami.


IMG_4451.jpg
    
IMG_4441.jpg
 
IMG_4417.jpg


Dostaliśmy mandatów na około 2 tys. zł, daliśmy się oskubać na granicy, poznaliśmy meandry jazdy po nawierzchni, w której więcej jest dziur niż czegokolwiek innego, dowiedzieliśmy się, że na motocyklu tez można usnąć. Korzystaliśmy z zaproszeń skromnych ludzi, którzy dzielili się z nami tym, co mieli. Zobaczyliśmy, jak obok siebie żyją zwaśnione narody, dotarliśmy do powalających potęgą i urodą miejsc, gdzie człowiek wciąż uznaje wyższość natury. Poznaliśmy też lepiej siebie samych i siebie nawzajem.” Pełną relację z tej fascynującej wyprawy będziecie mogli przeczytać w listopadowym numerze MOTOCYKLA, a tymczasem o wyprawie możecie poczytać na stronach Stowarzyszenia Moto-Experience

W planach ich planach były m.in. Tokaj, serpentyny trasy transfogarskiej w Rumunii, Stambuł, Batumi, skalne miasto Wardzia, Tbilisi, Gruzińska Droga Wojenna, Kazbek (pięciotysięcznik, do którego według legendy bogowie przykuli Prometeusza), Gori (tam urodził się Stalin), armeński Erewań, święta góra Ararat, jezioro Sevan…

  

IMG_4449.jpg
 
IMG_4436.jpg


Oto co po powrocie napisał do nas Bartek:

„Ostatecznie państw było 9, kilometrów 6,5 tys. (plus ponad tysiąc po Morzu Czarnym), zaliczyliśmy łącznie kilkanaście gleb, pozbawiliśmy życia kurę, spotkaliśmy wielu bardzo życzliwych ludzi, stoczyliśmy kilka pojedynków, z których motocykle (w konfrontacji z watahami agresywnych psów) wychodziły bez szwanku. Łukaszowi pękło żebro, jedliśmy bydlęce mózgi, moczyliśmy tyłki w Morzu Czarnym, przedzieraliśmy się zziębnięci przez zasypane gradem przełęcze, pokonaliśmy tureckie oberwanie chmury i gruzińskie upały.


IMG_4273.jpg
 
IMG_4260.jpg
   
IMG_4214.jpg


Przyzwyczailiśmy się do zwierzęcych użytkowników dróg na stałe wpisanych w krajobraz kaukaskich państw, spaliśmy nad strumykiem, w całkiem luksusowym hotelu, a nawet w przybytku, w którym pokoje wynajmuje się zwykle na godzinę. Poznaliśmy ludzi z gruzińskiego związku motocyklowego, targowaliśmy się na Wielkim Bazarze w Stambule, przeżyliśmy kuchnię kucharza na ukraińskim promie i ponad 50-godzinny rejs zakończony 7-godzinną udręką z ukraińskimi celnikami.


IMG_4451.jpg
    
IMG_4441.jpg
 
IMG_4417.jpg


Dostaliśmy mandatów na około 2 tys. zł, daliśmy się oskubać na granicy, poznaliśmy meandry jazdy po nawierzchni, w której więcej jest dziur niż czegokolwiek innego, dowiedzieliśmy się, że na motocyklu tez można usnąć. Korzystaliśmy z zaproszeń skromnych ludzi, którzy dzielili się z nami tym, co mieli. Zobaczyliśmy, jak obok siebie żyją zwaśnione narody, dotarliśmy do powalających potęgą i urodą miejsc, gdzie człowiek wciąż uznaje wyższość natury. Poznaliśmy też lepiej siebie samych i siebie nawzajem.” Pełną relację z tej fascynującej wyprawy będziecie mogli przeczytać w listopadowym numerze MOTOCYKLA, a tymczasem o wyprawie możecie poczytać na stronach Stowarzyszenia Moto-Experience

Zobacz również:
REKLAMA