Duże Dorsoduro z wyglądu nieco przypomina „750”, ale oprócz kół, wahacza oraz bocznych elementów ramy nie ma z nią nic wspólnego. Silnik jest zupełnie nową konstrukcją i mimo sporej pojemności (1200 cm3) ma tak samo zwartą budowę, jak siedemsetpięćdziesiątka. V-twin większego Dorsoduro także jest krótkoskokowy – potężne tłoki o średnicy 106 mm suną w górę i w dół na odcinku zaledwie 67,8 mm. „Znaczy lubi wysokie obroty – pomyślałem – a na niskich będzie lipa”.
Niedługo potem zdziwiłem się
...bo silnik już przy 2500 obr/min dysponuje sporym kopem. 60 km/h na szóstce? Żaden problem! Po odkręceniu gazu przyspiesza może nie atomowo, ale za to czyściuteńko i bez szarpania. V-dwójka wyciska 115 Nm, a powyżej 3500 obr/min nie schodzi poniżej 90 Nm. Liczby nie kłamią. Przekonuje mnie o tym mocny, a zarazem lekki sprint między winklami. Jednak serducho Dorsoduro 1200 lubi też co innego. 130 KM to więcej niż dość. Jak się sypnie z garści, chce wyrwać łapy w łokciach i lubi to!
Podobnie jak w mniejszym Dorsoduro, także tutaj mamy trzy tryby pracy silnika: Rain (deszcz), Touring (turystyczny) i Sport. Rain redukuje moc do ok. 100 KM, łagodząc reakcję na zmianę obciążenia oraz nieco psując reakcję na gaz – dodajesz gazu i chwileczkę musisz poczekać. Touring, jak wskazuje nazwa, to coś dla jeźdźców preferujących spokojną jazdę. Natomiast tryb Sport uwalnia demony. Co prawda reakcje na zmiany obciążenia są wyraźniej odczuwalne, ale to pikuś.
Na dodanie gazu
...silnik reaguje natychmiast i z zaskakującą agresją. Dopiero wtedy widać, że trzeba jeszcze dopracować zestrojenie ride-by-wire, bo oddawanie mocy następowało małymi skokami. Silnik osadzono nieco wyżej i bliżej przedniego koła niż w „750”. Ciekawostka: dwie puszki wydechu są lżejsze o ok. 2 kg od pojedynczej mniejszego Dorsoduro.
Dorsoduro 1200 kocha zakręty, jednak jazda na maksa po nich męczy po kilkunastu kilometrach. We znaki dają się masa i tylna opona (180 mm). Widelec upside-down bardzo precyzyjnie wybiera drobne nierówności, niestety, większe to dla niego za duże wyzwanie. Natomiast zestrojenie widelca i amortyzatora zapewnia zaskakująco duży komfort. Niemniej współpraca tych dwóch elementów mogłaby przebiegać bardziej harmonijnie. Warto byłoby pomieszać w zestrojeniu.
Pod koniec dnia śliskie asfalty
...przestały przerażać. To zasługa mocnych hamulców i sportowo zestrojonego ABS-u, ale przede wszystkim trzystopniowej kontroli trakcji. Na najłagodniejszym stopniu wkracza ona do akcji wcześnie i łagodnie. Na drugim stopniu dopuszcza dosyć mocne przyspieszenia na wyjściach z winkli, ale i tutaj uślizgi były łagodnie kasowane. Żeby na najostrzejszym, trzecim stopniu zmusić kontrolę trakcji do działania, trzeba być niezłym wymiataczem. W każdym razie na przyczepnym asfalcie nie można było zmusić jej do interwencji. Po prostu czad!