Nawet wróżbita Maciej nie przewidział, że pokazany w 2009 roku S 1000 RR będzie aż takim sukcesem beemki. Nic więc dziwnego, że ofertę poszerzono o power nakeda S 1000 R, a w tym roku o turystycznego funbike’a, czyli S 1000 XR. Napęd pochodzi w prostej linii ze ścigacza, tyle że został skastrowany i lepiej przystosowany do jazdy na co dzień. Osiągi są identyczne jak w nakedzie – moc 160 KM i moment obrotowy 112 Nm. Mocny dół i środkowy zakres od razu przypadły mi do gustu. Nie będziesz narzekał na elastyczność – na szóstce spokojnie zejdziesz poniżej 40 km/h, a po odkręceniu gazu bez szarpania przyspieszysz. Jednak wyraźnie czuć sportowe DNA silnika, który woli obroty. Dobrze, że jeździliśmy po hiszpańskich drogach, bo u nas wystarczy chwila nieuwagi i prawko trafia na niebieskie wakacje...
666 – the number of the beast
Prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy wskazówka obrotomierza minie cyfrę 6. Nie będziesz narzekał na brak ani emocji, ani powera. Szczególnie jeśli wybierzesz tryb Dynamic. Dzięki niemu i nieźle działającemu quickshifterowi (Gear Shit Assist Pro), który zapewnia również redukcję bez sprzęgła, poczujesz się jak na przecinaku. To kwestia podobnej stylistyki kokpitu i owiewek, ale przede wszystkim silnika. Rzędowa czwórka nie łapie zadyszki u góry skali, a maksymalna moc trafia na tylne koło przy 11 000 obr/min. Do sportowych wrażeń przyczyniły się suchy asfalt, słoneczna pogoda i przede wszystkim genialne Pirelki Diablo Rosso II na kołach. Sportowe klimaty mają swoją cenę – według komputera średnie spalanie wyniosło 8,4 l/100 km. Niewiele wolniejsze tempo po południu obniżyło je do 7,7 l. Producent deklaruje 5,8 litra przy 120 km/h, co wydaje się realne.
W porównaniu do przecinaków jest zasadnicza różnica – na XR-ze nie musisz się składać za owiewką jak scyzoryk, lecz siedzisz wygodnie wyprostowany. Już kilka kilometrów wystarczyło, abym miał wrażenie, jakbym jeździł tą maszyną od dawna. Wszystko było dokładnie tam, gdzie się spodziewałem. Wygodna kanapa, szeroka kierownica i nogi ugięte w kolanach pod rozsądnym kątem – nawet po całym dniu jazdy nie będziesz narzekał na komfort. Co nie mniej ważne, przeklikanie się przez menu nie przypomina błądzenia na ślepo po labiryncie. Szacunek dla BMW za to, że wszystkie ustawienia można zmieniać w czasie jazdy. Dziury? ESA w tryb Komfort i ognia. W razie deszczu możesz zmienić mapę na Rain, który oznacza słabsze osiągi, ale też łagodniejszą reakcję na gaz oraz przejście kontroli trakcji w najwyższy stopień wrażliwości. A jeśli masz przed sobą kilka pięknych winkli, kontrolę trakcji możesz wyłączyć. Na przyczepnych oponach objawiało się to tylko lekkością przodu – wheelie control jest wtedy również wyłączane. Co ciekawe, system zapamiętuje twoją konfigurację, więc przerwa na kawę nie oznacza mozolnych poszukiwań ostatniej. Do dyspozycji masz też regulację wysokości szyby (dwie pozycje). Do obsługi wystarczy jedna ręka – genialne w swej prostocie.