W dzisiejszym Monte Carlo najbardziej w oczy rzucają się rosyjscy bogacze z ich luksusowymi jachtami, helikopterami, Bentleyami, Rolls-Royce’ami i Lamborghini. Między tymi kosztującymi krocie autami przeciska się nasza grupa najnowszych Monsterów 1200. Są szare. Takie malowanie o nazwie Liquid Concrete Gray (szarość płynnego betonu) jest dostępne za dopłatą i zastrzeżone dla podpasionej wersji S, która ma zawiasy Öhlinsa i hamulce Brembo. Tyle tylko, że Liquid Concrete Gray wygląda jak farba gruntowa. Na szczęście i Monster 1200, i 1200 S są też oferowane w ognistej czerwieni Ducati.
Ależ serducho!
W dwucylindrowcu napędzającym obie wersje bucha piekielny ogień: 126 Nm i 147 KM – to mówi samo za siebie. Tak, tak, czasy, kiedy wersje standardowe różniły się osiągami od szlachetniejszych to już przeszłość. Monster 1200 prowadzi się na tyle łatwo, że ruch miejski to dla niego żaden problem. Silnik V2 Testastretta, mający łagodniejsze przekrycie zaworów (11°), pracuje spokojniej niż kiedykolwiek wcześniej. Na niższych biegach poniżej 2000 obr/min nia ma mowy o poszarpywaniu łańcuchem. Podobnie na piątce i szóstce – tyle że powyżej 3000 obr/min. Natomiast po przekroczeniu 4000 obr/min zaczyna się dziać naprawdę sporo.
![]() |
Świetnie wyglądający wydech i wyższe, opadające do przodu siodło. Wersja S ma odlewane felgi ze szprychami w kształcie trzech liter Y oraz światła do jazdy dziennej w nowym reflektorze. |
Śmigając po drogach Lazurowego Wybrzeża, łykamy winkiel za winklem. Na tamtejszych drogach (krótkie proste i ciasne zakręty) niemal 150 KM to zdecydowanie za dużo. Ważniejszy jest kop z dolnego zakresu obrotów, a tego mam aż nadto. Testastretta pracuje typowo dla Monsterów, tzn. udowadniając, że lubi, jak kręcić ją wysoko. Ten silnik to najlepsza jednostka napędowa Ducati, jaką znam. Jego głowice są elementami nośnymi, przykręconymi do kratownicowej ramy.