Wiosna, wreszcie można rozprostować gnaty po przydługiej zimie. Szkoda każdej chwili, a tym bardziej całego weekendu. Od Alp wieje ciepły wiatr, zdaje się, że ośnieżone wierzchołki gór są na wyciągnięcie ręki. Przemierzamy wąskie i jeszcze węższe lokalne drogi, mijając urokliwe miejscowości. Sposób, w jaki oba amerykańskie krążowniki połykają kolejne kilometry wstążki asfaltu, budzi zachwyt. Giganty robią wszystko, by człowiekowi kompletnie zawrócić w głowie. Obie maszyny – Harley- -Davidson Street Glide (FLHX) i Victory Cross Country – to luksusowe krążowniki należące do bardzo szczególnej kategorii. Takie maszyny mogły powstać chyba tylko w Ameryce.
Dreptanie i paradowanie
To nie są zwykłe motocykle do takiej sobie, normalnej jazdy. Na nich się nie jedzie, nimi się dostojnie toczy, siedząc w ogromnym fotelu i trzymając w dłoniach zintegrowane ze sporymi owiewkami kierownice. Między nimi a innymi między pospiesznym przebieraniem nogami a pełnym godności stąpaniem łabędzia. Zdobiące obie maszyny owiewki Harley stosuje od 1969 roku. W tym czasie dorobiły się one wdzięcznej nazwy „bat wing”, czyli skrzydło nietoperza. Dolną część bike’ów chronią gmole, mogące śmiało konkurować z orurowaniem ciężarówki. Po prostu królowie szos! Dudniące na wolnych obrotach potężne silniki aż kipią pewnością siebie, która automatycznie udziela się jeźdźcom, a ci prędko odrzucają precz wszelki pośpiech i stresy.
Kilogram mniej czy więcej – jakie to ma znaczenie? Przeciwnie, zamiast włókien i plastików mamy tu pod dostatkiem prawdziwego metalu, odlewy i blachy lśnią chromem i lakierem. Instalowany seryjnie sprzęt audio dostarcza dodatkowych wrażeń podczas jazdy. Można podłączyć MP3 i sunąć przed siebie w rytm ulubionych kawałków. Montowany w Harleyu świetny sprzęt marki Harman/ /Kardon brzmi odrobinę lepiej.
2 x 1,7 litra
W maszynowniach pulsują potężne serducha, wybijając głęboki, basowy rytm. Oba motocykle mają silniki o pojemności 1,7 litra, a niemal 10-centymetrowej średnicy tłoki pracują w odpowiednio do tego długaśnych cylindrach. Czuć wyraźnie każde pojedyncze uderzenie, metaliczny, pulsujący rytm przenika bikera na wskroś. Hołd tradycji składa szczególnie Street Glide, bowiem – tak jak w modelu „61” z 1909 roku, czyli od ponad stu lat – cylindry tworzą znak V, rozchylając się pod kątem 45°. Teraz pojemność wynosi 103 cale sześcienne, czyli 1690 cm3.
Nosząca dumną nazwę fi rma Victory, czyli zwycięstwo, buduje swe maszyny od niedawna, bo od 1997 roku. Dla dobrego samopoczucia to najwyraźniej deczko za krótko, dlatego na zdobiącym zbiornik paliwa logotypie widnieje rok 1954, czyli moment powstania macierzystego koncernu Polaris – producenta skuterów śnieżnych i quadów. Tradycja tradycją, ale sercem Victory jest większy, nowocześniejszy i mocniejszy silnik ochrzczony nieco patetycznie „Freedom-V-Twin”. Jego cylindry ustawiono pod kątem 50°, pojemność skokowa wynosi 1731 cm3, napędzane łańcuchami wałki rozrządu ulokowano w głowicach, a w każdej z nich pracują po cztery, a nie – jak w H-D – po dwa zawory uruchamiane za pomocą hydraulicznych popychaczy, które nie wymagają skomplikowanej obsługi. Za chłodzenie obu silników odpowiada powietrze.
Te niewielkie różnice przy ogólnie zbliżonej koncepcji wywierają znaczący wpływ na obcowanie z tymi nietuzinkowymi motocyklami. Osadzony na gumowych silentblockach V2 z Milwaukee trzęsie na postoju przodem maszyny, ale lepiej sobie daje radę w dolnym zakresie obrotów, więc maszyna startuje z niezłym kopem. Victory wymaga kręcenia nieco wyżej, a przy tym ciut mocniej szarpie za pas zębaty napędu, na szóstce zaś jest żwawszy i nieco lepiej przyspiesza.
To tak na marginesie, bo w motocyklach tego typu nie osiągi są przecież najważniejsze. Przy 130 km/h oba silniki na szóstym biegu – a przełożenia są długie – kręcą najwyżej 3000 obr/ /min. Szkoda, że pracujący z wielką kulturą w dolnym zakresie obrotów widlak Victory powyżej 4000 obr/min reaguje irytującym drżeniem podłóg. Wałek wyrównoważający nie radzi sobie z wibracjami. Harley jest pod tym względem łaskawszy. Wprawdzie jego good vibrations są wyczuwalne w pełnym zakresie obrotów, ale po sypnięciu z prawej garści nie wkurzają tak jak w Victory.
Skrzynia biegów Cross Country pracuje topornie, twardo, nieprecyzyjnie i – podobnie jak sprzęgło – wymaga siły. Biegi trzeba redukować dość wcześnie. Niewielkim pocieszeniem jest wskaźnik zapiętego biegu. W wyposażeniu seryjnym Victory nie uwzględniono możliwości zapinania biegów obcasem; taką dźwignię trzeba zamawiać za dopłatą. Po przesiadce z H-D na Victory odczuwam jej brak. Wskaźnik biegów w Harleyu wskazuje jedynie szóstkę.
Jego big twin bulgocze radośniej, wydechy brzmią głucho i donośnie. W porównaniu z Harrym Victory raczej świszczy. W kategorii „gang silnika” Harley wygrywa bezapelacyjnie. Nawiasem mówiąc, pakując kufry Victory trzeba uważać, by tłumiki nie podpiekły bagażu. Zimnego piwa lepiej tam nie wkładać.