Z seryjnie montowanego systemu audio gra muzyka, a ja myślami już jestem na pustej drodze, którą bezstresowo jadę przed siebie. Indian Chieftain Limited uwielbia włóczęgę bez wyraźnego celu.
Pięknie wyglądający silnik V2 przyjemnie bulgocze, chociaż chciałbym więcej basu. Uwagę zwraca jęcząca przez cały czas pompa paliwa (niczym w Buellu XB 12 R). Są dwie możliwości, żeby pozbyć się tego dźwięku: albo mocniej odkręcisz gaz, albo podgłośnisz muzykę. Nie chcę katować otoczenia dźwiękami AC/DC, więc wybieram pierwsze rozwiązanie.
To dobry wybór, bo silnik lubi obroty. Bez zająknięcia wkręca się coraz wyżej, co przydaje się w czasie dynamiczniejszej jazdy. Ale bez przesady – powyżej 5000 obr/min zaczyna łapać zadyszkę i cała przyjemność idzie się paść. Na prostych optymalna prędkość mieści się w zakresie 100–140 km/h. Można też szybciej – tempomat działa do 160 km/h, przy czym Chieftain daje się rozpędzić nawet do licznikowych 190 km/h. Prowadzi się wtedy jak po sznurku (chyba że wieje boczny wiatr), pęd powietrza nie zwiewa nóg z podłóg, a potężna owiewka całkiem nieźle chroni. Nawet jeśli ludzie mojego wzrostu (190 cm) nie mieliby nic przeciwko ciut wyższej szybie. Jej wysokość ustawiasz elektrycznie.
Zobacz również jak przedłużyć sezon motocyklowy.
Highway to hell
Nie dziwi, że w takich warunkach Indian pokazuje swoje pijackie możliwości – potrafi przepalić ponad 10 litrów na 100 km. Jednak wystarczy zwolnić, by spalanie spadło nawet o 3,5 litra(!). Po prostu w amerykańskim DNA tej maszyny nie ma genów odpowiedzialnych za pośpiech. Ma być komfortowo, stylowo i przyjemnie.
![]() |
![]() |
Serce Indiana pięknie wygląda. Nie brakuje mu dobrych manier ani mocy, tyle że wymaga nieco wyższych obrotów, niż Harley. | Na wszelki wypadek właściwie każdy element jest obrandowany logotypem Indiana. Naliczyliśmy ich aż 42! Nikt nie będzie miał wątpliwości, czym jeździsz. |