FTR 1200 R Carbon to indywidualista, który chadza swoimi ścieżkami. Szansa, że spotkasz go na drodze, jest niewielka.
Przyjmijmy, że w młodości namiętnie oglądałeś westerny lub choć trochę interesujesz się historią. Jeśli tak, na pewno wiesz, kim był Szalony Koń, a właściwie Tashunka Uitka. Jeśli nie jesteś zorientowany, to spieszę cię poinformować, że Tashunka Uitka był chyba najbardziej legendarnym wodzem indiańskim. To on dokopał Amerykanom w bitwie pod Little Bighorn – jednym z najważniejszych starć między Czerwonoskórymi a Jankesami, w którym zginął generał George Custer. Po co ta lekcja historii? Bo odświeżony na sezon 2021 Indian FTR 1200 R Carbon od razu skojarzył mi się z legendarnym wodzem. Zaraz wytłumaczę, o co chodzi.
Zobacz również: Indian FTR 1200 S - stary kontra nowy
![]() |
Dotykowy wyświetlacz nie wszystkim przypadnie do gustu – brakuje mu klasycznego stylu. |
Indian FTR 1200 R: ty nie jesteś dziwny, jesteś wyjątkowy
Po pierwsze R Carbon to limitowana (my mieliśmy nr 233) wyjątkowa edycja FTR-a 1200. Trzeba dodać, że mowa o modelu na sezon 2021, który nieco różni się od pierwotnego FTR-a. W skrócie: Indian FTR 1200 rocznik 2021 jest postawiony na 17-calowych kołach (wcześniej miały one 19 i 18 cali) obutych w sportowe opony Metzeler M9 RR, które zastąpiły dirttrackowe Dunlopy. Ponadto ma nieco inną geometrię przodu i zawieszenia o krótszym skoku. Ten motocykl nie ma już udawać drogowego dirttrackera, przemienił się w typowego ulicznego roadstera. O tym, że spełnia wymagania normy Euro 5 nie trzeba chyba wspominać.
Poprzednia wersja była oceniana jako surowa, charakterna i trochę szalona. W kolejnym wcieleniu Indian FTR 1200 został delikatnie uspokojony i wygładzony, ale jeśli myślisz, że jest teraz grzeczny i potulny, to muszę wyprowadzić cię z błędu. To wciąż narowisty i niespokojny koń, który prycha, poszarpuje i wierzga, jeśli nie prowadzisz go pewną ręką. Tak jak w poprzedniku możesz wybrać jedną z trzech map zapłonu, przy czym właściwie tylko w trybie na deszcz silnik zachowuje się wstrzemięźliwiej. Na tyle wstrzemięźliwie, że choć nigdy nie byłem fanem kastrowania motocykli deszczową mapą, tryb Rain to całkiem niezły wybór na miasto, jeśli zależy ci, żeby bez wzbudzania niezdrowej sensacji i bez napinki dotrzeć z punktu A do punktu B.
Jazda po zakorkowanym mieście w pozostałych trybach (Standard lub Sport) oznacza konieczność częstej pracy dźwignią sprzęgła, wyraźne i czasami męczące reakcje na dodanie czy zamknięcie gazu, poszarpywanie wprowadzające czasem niestabilność. Taki urok Szalonego Konia. Jeśli chcesz go okiełznać, musisz trzymać go naprawdę mocną ręką, a i wtedy nie jest powiedziane, że nie wierzgnie i czymś cię nie zaskoczy. Indian FTR 1200 to prawdziwie dzika maszyna.
![]() |
Podwójny akrap = podwójne szczęście? Tłumiki brzmią basowo i donośnie, ale nie głośno. |
Być może osiągi na poziomie 125 KM i 120 Nm nie wyrywają z butów, ale kiedy wsiądziesz na siodło FTR-a, poczujesz, że w serduchu bijącym w ramie naprawdę jest niemało pary. Da ci o tym znać zwłaszcza średni zakres obrotów, kiedy to Indian świetnie się rozkręca, prostując łapy w łokciach. Na samym dole jest szorstki i niezdecydowany, w górnym zakresie huragan nieco się uspokaja, ale gdy dasz mu miodu w środkowym zakresie, lepiej, żebyś mocno się trzymał. To właśnie wtedy, gdy chcesz go spiąć ostrogami, wybierz mapę Sport, a FTR odwdzięczy ci się soczystym gangiem i imponującymi przyspieszeniami, zupełnie nieprzefiltrowanymi.
![]() |
O limitowanym nakładzie wersji R Carbon informuje dyskretna plakietka na zbiorniku. |