Gdy po raz pierwszy popatrzyłem na Junaka M 16, stwierdziłem, że wygląda naprawdę godnie. Długa, niska sylwetka, zbiornik paliwa w kształcie kropli, szeroka kierownica, ładnie wkomponowana kanapa z sissybarem, długie wydechy, solidny tylny laczek (160/80/16) i obleczone w wąską gumę (90/90/21) duże przednie koło, a do tego ładne sety podnóżków wraz z dźwigniami. Kiepsko wygląda jedynie silnik: pomalowany na czarno piec jest bowiem stosunkowo niewielki, a i osprzęt nie poraża urodą. Dobrze, że podczas jazdy przynajmniej część tych elementów zasłaniają nogi jeźdźca. Bo sylwetka maszyny aż się prosi o widlastą dwójkę.
Gdy zasiadłem za sterami
...dobre wrażenie nie znikło. Kierownica dobrze leży w łapach, lusterka zapewniają świetny ostrzał do tyłu, zbiornik paliwa ma lotniczy wlew, a ulokowany na kierownicy zegar z niewielkim wskaźnikiem paliwa obok cieszą oko. Stacyjkę (identyczna była w naszym długodystansowym H-D Road Kingu) umieszczono z prawej strony główki ramy, a obok niej mamy zamykaną osobnym kluczykiem blokadę.
Po włączeniu zapłonu do uszu dobiega charakterystyczne brzęczenie. Tak, tak – Junak M 16 jest na wtrysku! Zimny silnik zapala bez problemu i trzyma obroty. Mimo to czar pryska, bo zamiast soczystego gangu do uszu dobiega jedynie liche pyrkanie.
Jedynka wskakuje lekko, jednak włączenie dwójki to już wyczyn (zdarza jej się też czasem wyskoczyć). Wajcha biegów jest krótka i ma duży skok, a do tego trudno wcisnąć pod nią but. Chwila dłubania nieco poprawia sytuację, ale szału nadal nie ma. Zmiana biegów to zdecydowanie największa skucha w tej maszynie. Musiałem jeszcze kilka razy zatrzymywać się, zanim znalazłem akceptowalne ustawienie.
Silnik nie wyrywa rąk z korzeniami, ale zapewnia coś więcej niż tylko turlanie się w chopperowym stylu; na równej drodze pozwolił mi rozpędzić sprzęta do zegarowych 120 km/h, pracuje równo i nie szarpie. Powyżej 100 km/h brakuje mu wprawdzie mocy, ale generalnie daje radę. Niestety, przy około 80 km/h maszyna łapie jakiś dziwny rezonans i raczej nie są to wibracje silnika. Drżenie pojawia się nie w końcówkach kierownicy i podnóżkach, lecz gdzieś pod tyłkiem, i narasta w miarę wzrostu prędkości. Plus z tego taki, że jak pełnym głosem zaśpiewałem „Born to the wild”, zabrzmiałem jak jodłujący wielkanocny baranek. Uśmiałem się do łez!
Sprawcą zamieszania okazało się
...tylne koło, które trzeba było po prostu właściwie wyważyć. Po dorzuceniu na obręcz kilku ciężarków dygotanie znikło.
Jeśli chodzi o komfort czy ergonomię, jest to sprzęt dla twardzieli. Wprawdzie dobrze się na nim siedzi– konfiguracja: szeroka kierownica, niska kanapa i wysunięte do przodu podnóżki (które można wysunąć jeszcze bardziej) jest naprawdę cool. Jednak siodło jest twarde, a zawiasy nie wybierają wertepów. Po kilkudziesięciu kilometrach czułem się jak po masażu prostaty krawężnikiem. Przednie zawieszenie jest dość miękkie, więc dałem radę ze dwa razy dobić przy hamowaniu. Udający sztywną ramę tył wypadł w tej roli tak przekonująco, że aż zajrzałem pod spód, by sprawdzić, czy aby na pewno są tam amortyzatory. Tłumienie nierówności spada więc na grubaśną tylną oponę i (najlepiej równie grubaśny) zad jeźdźca.
Prowadzenie i hamulce są typowe
...dla chopperów. Feedback jest w najlepszym razie dostateczny, maszyna nie lubi nerwowych manewrów i nad ostre winkle przedkłada łagodne łuki. Prowadzenie przy niskich prędkościach też nie należy do łatwych, sprzęt ma bowiem tendencję do walenia się w zakręty. Na szczęście siodło jest niskie, więc można podeprzeć się nogą. Hamulce nie tylko ładnie wyglądają, ale i działają jak należy, co zaraz po wyglądzie i wtrysku paliwa trzeba tej maszynce zapisać po stronie plusów.