Niespieszna jazda w stronę zachodzącego słońca, wyciągnięte do przodu stopy i bulgot widlastego twina – to wszystko przywodzi na myśl westernowe klimaty. Zwłaszcza że zaraz dojdzie do pojedynku. Na redakcyjnym parkingu stoją bowiem Harley-Davidson i Ducati. Tym razem czarny charakter zza oceanu to FXDR 114. W rolę dobrego ponownie wcielił się biały X-Diavel S. W uszach zabrzmiał mi utwór Ennio Morricone – „For a Few Dollars More” („Za kilka dolarów więcej”). Gdy silniki łapały temperaturę, poczułem się jak bohater „dolarowej trylogii” Sergio Leone.
Termometry pokazują +14°C. Silniki grają. Rozchylenie ich cylindrów jest jak doktryna, szerokie 90° kontra ciasne 45°. To nie koncepcje, to wręcz filozofie: tradycja czy nowoczesność, chłodzenie powietrzem czy cieczą, jeden wałek rozrządu umieszczony w bloku silnika czy cztery w głowicach, rozrząd z laskami popychaczy czy z paskiem zębatym, wielka pojemność czy zaawansowana technologia? Oba cruisery są długie i płaskie, mają tylne gumy o szerokości 240 mm, a ich napęd to pasy zębate. X-Diavel S osiąga setkę w 3,2 sekundy; to przyspieszenie godne maszyny sportowej. Ducati Power Launch (DPL) i genialne rozłożenie mas robią robotę. Przeszkadza jedynie trochę poszarpujące sprzęgło.
Ten motocykl jest jak testosteron w pigułce. Przeczytaj test Hondy F6C.
Komentarze