Święty Graal
Gdy usłyszałem, że będę mógł siąść za sterami Müncha Mammuta 2000, z wrażenia zachłysnąłem się kawą. „Uważaj chłopie, to niebezpieczne!” – ostrzegł mnie naczelny, a ja nie do końca wiedziałem, czy chodzi mu o zachłyśnięcie się, czy o ten legendarny motocykl.
Kurczę, minęło już 15 lat od chwili, gdy Friedel Münch powołał do życia to monstrum. Pamiętam jak dziś: to było krótko po moich 15. urodzinach, kiedy na okładce jednego z magazynów zobaczyłem Mammuta. W środku był plakat, który przez lata wisiał na szafie w moim pokoju. Ciągle pamiętam wydrukowane w rogu dane techniczne: 1998 cm3, 256 KM, 359 Nm i 390 kg. Dużo później dowiedziałem się, że zamiast planowanych 250 powstało jedynie 15 sztuk, po czym Thomas Petsch i zmarły w 2014 roku Friedel Münch – ojciec Mammuta 2000 – musieli zakończyć produkcję.
Generalne założenie konstrukcyjne polegało na tym, że centralnym elementem motocykla był silnik Coswortha i do niego domontowano pozostałe podzespoły. Rama, koła, wahacz, sprzęgło, skrzynia biegów – wszystko to zaprojektowano i wyprodukowano specjalnie na potrzeby tej turbobestii. Zabranie się za takie przedsięwzięcie wymagało wizjonerstwa i graniczącej z szaleństwem odwagi.
15 lat później dostałem do ręki kluczyk do należącego do Thomasa Petscha Mammuta 2000. Gdy to, o czym marzyłem jako nastoletek, stało się rzeczywistością, zadałem sobie pytanie, czy ja tego w ogóle chcę. Czy chcę zaryzykować, że marzenie rozbije się o rzeczywistość i pęknie jak bańka mydlana? Zdawałem sobie bowiem sprawę, że Mammut może nie być tak wspaniały, jak w mojej wyobraźni. No i czy tej maszynie sprostam? „Odkręcam na trzecim biegu, a tylne koło zaczyna buksować... 380 Nm to za dużo do jazdy w złożeniu... Trudny w dozowaniu gaz… Dopiero na czwartym biegu uślizg staje się znośny, tyle że wtedy bestia pędzi z prędkością 180 km/h… Strach…” – przelatują mi przez myśl fragmenty czytanego przed laty testu. Patrząc na tego potwora, czuję się trochę jak jaskiniowiec przed potężnym mamutem: mały i bezbronny.
![]() |
![]() |