Romet White City jest naprawdę spory. W przekroku, gdzie bez trudu zmieściłem nogi, weszłaby spora walizka, zaś na kanapie za mną wygodnie mogłaby podróżować osoba o porównywalnych do moich gabarytach (na przykład Shrek). Napędzająca skuterek dwusuwowa pięćdziesiątka mogłaby mieć na ten temat inne zdanie, ale o silniku za moment. Miejsca jest tu sporo, niemniej kanapa nie należy do zbyt wygodnych – dość szybko zaczyna gnieść w tyłek. Szkoda, że nie pomyślano o osobnych podnóżkach dla pasażera: musi on opierać stopy na końcach podłóg. O dziwo, jest to wygodne.
Schowek pod kanapą jest spory, ale jego kształt rozczarowuje, bo nawet po odpięciu szyby nie udało mi się w nim upchnąć kasku typu jet. To jednak dość częsta przypadłość skuterów na dużych kołach (z przodu 16, z tyłu 14 cali). W przypadku White City jest to cena za to, że niestraszne mu dziury i przejazdy przez tory tramwajowe.
Jeśli chodzi o wygląd, to sprzęcikowi „do twarzy” z bielą, a proporcjonalna sylwetka i czarne aluminiowe felgi o prostych szprychach sprawiają, że maszyna wygląda dużo poważniej niż inne bzyki klasy 50. Nic w tym dziwnego, skoro White City jest też oferowany w wersji z czterosuwową jednostką napędową o pojemności 125 cm3.
Dobre wrażenie, gdy popatrzysz na maszynę z boku, znika po zajęciu miejsca za sterami. Przełączniki oraz wskazówkowe zegary (prędkościomierz oraz wskaźniki paliwa i ładowania) są po prostu brzydkie. A wystarczyłoby zmienić ich tło, by było znacznie lepiej. Dłuższą chwilę zajęło mi odnalezienie kontrolek kierunkowskazów i świateł drogowych, które umieszczono w bardzo głębokich otworkach w obudowie zegarów. Ten patent powoduje, że są one widoczne dopiero gdy się nad nimi nachylisz.
Komentarze