Jak to możliwe? Rachunek jest prosty. Załóżmy, że najtańszy supermarketowy skuter kosztuje 1500 zł, a jego silniczek ma pojemność zaledwie 50 cm3. Wynika z tego, że 1 cm3 kosztuje 30 zł. Z marketu wyjeżdżacie sprzętem, który wygląda, jak wygląda. Przy zjeździe ze stromego wiaduktu rozpędzi się do jakichś 50 km/h i z dużą dozą prawdopodobieństwa lada chwila wyzionie ducha. No dobrze, a jak się ma do tego Bandzior? Piec o pojemności 1255 cm3, zapakowany w klasyczną stalową ramę i doprawiony owiewką, kosztuje 36 000 zł. Wynika z tego, że za centymetr pojemności silnika zapłacisz niewiele ponad 28 zł. Kwota podobna, a oba sprzęty dzieli dystans mierzony w latach świetlnych.
Podczas gdy większość dużych nakedów dysponuje mocą grubo ponad 100 koni, skromne 98 KM Suzuki nie robi większego wrażenia. Zresztą wcale nie musi. Tajną bronią Bandita jest jego potężny moment obrotowy, porówny-walny z siłownią Titanica. Od 2000 obr/min krzywa momentu przekracza 105 Nm i dalej wspina się do maksymalnych 115 Nm. W praktyce oznacza to, że na szóstce można jechać już od 1500 obr/min i zapomnieć o skrzyni biegów. Ta zresztą działa płynnie, choć biegi wskakują twardo i z charakterystycznym kliknięciem.
Ruch gazem powoduje, że Suzuki zaczyna trząść się jak ratlerek na mrozie, a cyfry na ciekłokrystalicznym prędkościomierzu zbliżają się do maksymalnych 230 km/h. Na przyspieszenie od 60 do 140 km/h Bandit potrzebuje 7,9 s. Ta sama akcja z pasażerem na tylnej kanapie, sprawiającej wrażenie wziętej z amerykańskiego krążownika, trwa 12,6 s. Oczywiście, wszystkie czasy zostały zmierzone na ostatnim, bardzo długim szóstym biegu. Na hamowni zaskoczył nas wykres mocy. Motocykl był prawie o 10 KM mocniejszy niż zapowiadała fabryka.
Bandit cierpi na lekką nadwagę, ale wcale nie zamierza dowodzić, że jest motocyklowym sportowcem. O wiele bliżej mu do turystyki, choć i tu można przyczepić się do dwóch drobiazgów. Już od 140 km/h wyglądająca na sporą przednia szyba nie najlepiej chroni przed pędem powietrza. Po drugie, schowek ma mikroskopijny rozmiar, tak więc o zmieszczeniu w nim np. przeciwdeszczówki nie ma co marzyć. Honoru bronią seryjny ABS i komfortowe zawieszenia. W porównaniu do starszej wersji widelec jestnieco twardszy, a centralny amortyzator ma naprawdę duży zapas, nawet po załadowaniu motocykla na maksa. Zresztą oba zawiasy wyposażono w regulację.
W efekcie Banditem jeździ się o wiele pewniej i precyzyjniej niż poprzednikiem. Goście o wzroście powyżej 180 cm docenią prostą, ale skuteczną regulację kanapy. Dla mnie ugięcie kolan było niezbyt mocne, a przez to o wiele bardziej komfortowe.
Suzuki Bandit 1250 SA to największy kawał motocykla za relatywnie najmniejsze pieniądze. Średnią moc rekompensuje megaelastyczny silnik. Komfortowe zawieszenia, wygodną ogromną kanapę docenią miłośnicy turystyki. A ci na supermarketowych skuterach mogą być wkurzeni, że ich sprzęty wcale nie są takie tanie.