To jeden z tych motocykli, którym nie straszny jest upływający czas. Dowód: po 24 latach od debiutu Suzuki GSF 600 Bandit nadal nieźle wygląda. Pięknie lakierowany zbiornik, plastiki (od 1996 roku była dostępna wersja z półowiewką) i rama, spora ilość chromów (zegary i reflektor) czy układ wydechowy 4 w 1 wykonany z polerowanej nierdzewki – to ciągle robi wrażenie. Natomiast tym, co przykuwa wzrok jest chłodzony powietrzem i olejem silnik z charakterystycznymi żeberkami na cylindrach. Czad! Sprzyja to, że klasyka wraca do łask.
Wrażenie robią też ceny używanych Banditów 600 – masz szansę kupić go już za 4000 zł, choć lepiej będzie postawić na nieco droższy, ale bardziej zadbany egzemplarz. Dzięki temu, zamiast poświęcać czas na przywrócenie sprzęta do stanu używalności, wykorzystasz go na czerpanie radości z jazdy.

W małym Bandicie zawsze podobały mi się klasyczne zegary. Po roku 2000 bębenkowy licznik przebiegu zastąpiono ciekłokrystalicznym wyświetlaczem.
Podoba mi się prostota konstrukcji – w tradycyjnej podwójnej ramie kołyskowej z rur stalowych Bandita zamontowano czterocylindrowy silnik. Do technologicznych fajerwerków można zaliczyć co najwyżej ciekłokrystaliczny wyświetlacz. Serwis czy naprawa tego motocykla nie przysporzy ci większych problemów, bo części są tanie (zarówno oryginały, jak i zamienniki). Co ważne, oszczędni mogą przebierać w używkach. Kolejne zalety to spora ilość miejsca za kierownicą oraz dla pasażera i spora ładowność – 200 kg. To oraz odpowiednie akcesoria sprawia, że mały Bandit sprawdzi się również w czasie wakacyjnych wojaży we dwoje.

Ponury żart polega on na tym, że najstarsze modele nie miały uchwytów dla pasażera. Pojawiły się one dopiero w 1996 roku.

Reflektory w maszynach z pierwszych lat zaparowywały. W nowszych modelach (przezroczyste szkło) ten problem nie występował.
Zobacz również: a może zamiast maszyny używanej skusisz się na nowego niezbyt drogiego nakeda?