Jest wiosenny, ciepły dzień na przedmieściach Barcelony. Jeszcze tydzień temu po okolicznych pagórkach szalały śnieżne burze, o których przypominają połamane słupy elektryczne i wyrwane z korzeniami drzewa. Do tego spore sterty brudnego śniegu zalegają po obu stronach mokrej w wielu miejscach drogi, wijącej się ciasnymi zakrętami w górę i w dół. Czego nam jeszcze potrzeba do szczęścia? Motocykla, który prowadzi się na tyle dobrze, że można mu w zupełności zaufać. Mam nowe „duże jajko”, czyli Suzuki GSX 1250 FA.
Nowe? Nie do końca, bo silnik, wydechy i hamulce z ABS-em bez żadnych zmian przejęto z dużego Bandita. Podobnie postąpiono z całym podwoziem: rama, koła, aluminiowy wahacz, widelec teleskopowy, kierownica i dzielona kanapa – to wszystko towary ze sprawdzonej półki z częściami do Bandita. Suzuki nazywa GSX-F-a turystycznym ścigaczem, twierdząc, że możliwość skorzystania z popularności Bandita jest dla „jajka” wielką szansą. W takim razie może należało go nazwać po prostu Banditem 1250 FA?

taka różnica mnie nie zachwyca Co różni GSX-a 1250 FA od Bandita 1250 S? |
• Pełne owiewki w stylu GSX-a 650 F (ale szersze), w połączeniu z lampą z GSX-R 1000 (K4). • Shiftlight i wyświetlacz zapiętego biegu. • Masa na sucho większa o 3 kg (257 zamiast 254 kg), ładowność 218 zamiast 221 kg. • Dwa wentylatory chłodnicy. • Większa chłodnica, zmienione położenie zbiornika płynu chłodzącego. • Podnóżki jak w „gołym” Bandicie 1250, model z 2010 roku: przesunięte o 10 mm do przodu i 3,6 mm do góry w porównaniu z Banditem 1250 S. • Sprężyny widelca dostosowane do większego obciążenia. • Światło tylne z Bandita (rocznik 2009). |
Duch Bandita krąży
Jedynym naprawdę nowym elementem są dość charakterystyczne pełne owiewki. Jednak i tu goście z Suzuki uznali, że ludziom podobają się motocykle, które kiedyś już widzieli… Przednią lampę doskonale znają fani GSX-R-a 1000, a konkretnie rocznika 2004. Całość, co by nie mówić, wygląda całkiem w porządku. Chłodzona cieczą jednostka napędowa jest schowana pod owiewkami, ale mimo to zadbano o jej styl. Czarny lakier poprawia wygląd. A przy tym wyważony charakter Bandita pozostałnienaruszony. Dusza podpowiada, że Bandit to Bandit (nawet jeśli ofi cjalnie nazywa się GSX-F 1250 FA).
Mimo sportowych bajerów nowe „duże jajko” nie ma ambicji wyścigowych. Mało kto nie będzie spał po nocach z powodu przejażdżki nim. To nie jest obiekt westchnień, raczej solidny kompan na co dzień. Silnikowi skonstruowanemu specjalnie dla Bandita nigdy nie brakowało momentu obrotowego. 108 Nm trafi a na tylne koło już przy 3700 obr/min. Jeszcze jakieś pytania? Ortodoksom pewnie nie przypadnie do gustu brak żeberek chłodzących. Ale oni żyją jeszcze silnikiem chłodzonym olejem i powietrzem. Liczba obrotów w tym silniku schodzi na drugi plan. Wystarczy odkręcić gaz i maszyna wyrywa ręce z barków. W zależności od zapiętego biegu – powoli lub gwałtownie. Z tego powodu wyświetlacz zapiętego biegu w kokpicie to raczej szpanerski gadżet niż potrzebny element.
Zresztą poniżej znajduje się shiftlight(!) – Japońcom chyba coś się pomyliło... Po jaką cholerę sygnalizować konieczność zmiany biegu na wyższy, skoro „jajko” nie ma ambicji sportowych, a silnik maksymalną moc 98 KM rozwija przy 7500 obr/min? W miękko pracującej skrzyni wystarczy zapiąć szóstkę i cieszyć się jazdą.
Tłumik wydechu 4-w-1 jest dość spory, jednak według dzisiejszych standardów należy do mniejszych i zgrabniejszych. Można go polubić, tym bardziej że basowy pomruk wydobywający się przez otwór o kształcie jajka ma prawo się podobać. Cały wydech wykonano ze stali nierdzewnej. W porównaniu z Banditem powiększono chłodnicę i dano jej jeszcze jeden wentylator. Silnik nie ma prawa się przegrzać nawet w czasie katowania. Kiedy główny wentylator już nie daje rady, z pomocą przychodzi mu dodatkowy.
Co ma koń do koniaku
Silnik, jak to w Suzuki, dość luźno podchodzi do terminu „kultura pracy”. Dlatego – mimo dwóch wałków wyrównoważających – podnóżki zaopatrzono w pokaźne ciężarki, a mocno wygiętą do tyłu kierownicę osadzono w gumie. Przy czym kierownica nie ma regulacji. Inaczej ma się sprawa z kanapą: jeździec ma do wyboru wysokość 805 lub 825 mm. Jednak u wyższych facetów kąt ugięcia kolan nieco męczy na dłuższą metę. Nawiasem mówiąc, odnosi się to także do pasażera. Pomijając ten drobiazg, w siodle można spędzić długie godziny.
Szyba – węższa, ale wyższa niż w Bandicie S – została sprytnie podgięta. Dzięki temu pęd powietrza bez dokuczliwych zawirowań uderza w kask i ramiona bikera. Póki rozpędzamy się do prędkości zgodnych z kodeksem ruchu drogowego, GSX prowadzi się łatwo i jest przewidywalny na zakrętach. Niemniej trudno tu mówić o jakiejś nadzwyczajnej precyzji i poręczności. Na domiar złego jeździec nie do końca wie, co się dzieje na styku przedniej opony z asfaltem.
Chociaż z drugiej strony „duże jajko” ze sportem ma tyle wspólnego, co koń z koniakiem. Ważąca 257 kg maszyna radzi sobie również w ciasnych łukach, choć jej pokaźna masa w takich momentach raczej nie daje o sobie zapomnieć. Określenie „ociężały” byłoby tu przesadą, choć oczywiście są motocykle, które lepiej reagują na korekty toru jazdy w pochyleniu. W takim przypadku (krowi placek, dziura itp. „atrakcje” do ominięcia) GSX potrzebuje chwili, żeby zmienić tor jazdy. Testowana sztuka toczyła się na oponach Bridgestone BT 021 w specjalnej wersji „AA”. Dają radę, dość wcześniei wyraźnie sygnalizując dojście do granic przyczepności. Przedni hebel jest precyzyjny i skuteczny. Wspomagający go ABS wkracza do akcji dość późno. Zupełnie inaczej się to odbywa z tyłu – układ nie dość że włącza się wcześnie, to jeszcze w gwałtowny sposób.