Stało się: Suzuki GSX-R wkroczył na scenę motocykli klasy 125. I choć marzyłoby nam się, by robił to z większym przytupem, po prostu się nie da. Trudno bowiem oczekiwać, by pod rygorami normy Euro 4 i wobec ograniczeń związanych z kategoriami prawa jazdy Suzuki zbudowało motocykl wykraczający ponad zakreślone w ten sposób granice.

GSX-R 125 dysponuje więc maksymalną dopuszczalną dla kategorii B i A1 mocą 15 KM (przy 10 000 obr/min), ale ma też coś, czym wybija się na tle konkurencyjnych maszyn: mały gixer jest najlżejszym motocyklem w klasie – 134 kg w stanie gotowym do jazdy. To aż o 8 kg mniej niż Yamaha YZF-R 125. Ma to poskutkować lepszym prowadzeniem i lepszą dynamiką – nie najmocniejszy silnik musi uciągnąć mniejszą masę. Jednocylindrowy, chłodzony cieczą silniczek ma dwa wałki rozrządu, co jest bardzo rzadko spotykane w tej klasie motocykli. Zwykle zadowalają się one rozrządem SOHC z jednym wałkiem.
Według speców z Suzuki ten zabieg ma poprawić charakterystykę pracy silnika i pozwolić, by nawet powyżej 10 000 obr/min nie słabł i dawał satysfakcję z wkręcania go na maksymalne obroty. Gdyby się dobrze nad tym zastanowić, to ma sens, ale czy w motocyklu klasy 125 sprawa jest aż tak ważna? Aby się o tym przekonać, wybrałem się na tor Silverstone, gdzie zaraz po rozegranej tam rundzie MotoGP odbywała się prezentacja tego modelu.
![]() |
![]() |