Kiedy trafiły do mnie pierwsze informacje o nowym Suzuki Intruderze M 800, zastanawiałem się, po co Suzuki podejmuje taki krok, tzn. ubiera znanego i lubianego C 800 w nowe ciuszki, czyli lampę i błotniki á la power cruiser, stosuje podnóżki zamiast podłóg, aluminiowe koła zamiast szprychowych oraz inne drobiazgi. Na pierwszy rzut oka to nie mogło się udać, jednak po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to ma sens. Biorąc pod uwagę, że power cruiser M 1500 dorobił się jakiej takiej popularności, a na dodatek jest typowym lanserem, pomysł przebrania małego Intruza w jego ciuszki może okazać się strzałem w dziesiątkę. Gabaryty co prawda nie te same, ale na ulicy i tak niewielu się pokapuje.
Chodzi o co innego
Z takim nastawieniem podszedłem do motocykla, gdy przyjechał do nas na test. Rzut oka w tabelki i dane techniczne – osiągi na bank nie powalają, ale przecież wiadomo, że nie to w cruiserach liczy się najbardziej. Owszem, miło jest czasem odkręcić mocniej i przy akompaniamencie widlastej, dwucylindrowej orkiestry pospiesznie przenieść się za horyzont, jednak nie ma sensu oczekiwać tego po osiemsetce.
Mimo że silnik Intrudera przeszedł wiele modernizacji, od kilkunastu lat dysponuje prawie niezmienioną mocą 53 KM, która pozwala rozpędzić go do 160 km/h. Już pierwsze osiemsetki z początku lat 90. dysponowały takimi osiągami, więc poszukiwacze mocnych wrażeń mogą sobie odpuścić i nie nastawiać się na niezapomniane przeżycia. W tym motocyklu chodzi zupełnie o coś innego. Tylko o co?
Siadam, żeby się przekonać i rozwiać wątpliwości. Na pierwszy ogień idzie pozycja. Umieszczona dość daleko od szerokiej kierownicy, wygodna kanapa i wysunięte do przodu podnóżki wymuszają nieco dragsterową pozycję, zwłaszcza u niższych jeźdźców. Mimo to jest wygodnie i szeroko, więc jeździec czuje się panem sytuacji. Jedynie siedzenie pasażera nieco psuje obraz, ale niestety tutaj przejawia się wyższość funkcjonalności nad wyglądem. Cała reszta wygląda elegancko, a chromy dodają +5 do respektu u ziomków.
Naciśnięcie startera rozwiewa jednak większość złudzeń. Żeby była jasność – po odpaleniu M 800 nie zatrzęsie się ziemia i nie zagrzmią trąby jerychońskie. Z wydechu słychać tylko ładny, basowy pomruk. Wszystko już wiesz: siedzisz nie na potworze z czeluści piekieł, lecz na lekkim cruiserze.
Strzał w plecy
Jedynka wskakuje z lekkim kliknięciem. Po chwili oglądam miasto z miłej perspektywy. Przeciskania się w ruchu miejskim szeroka kierownica nie powinna ułatwiać, ale to właśnie ona powoduje, że sprawne manewrowanie między samochodami tym 269-kilogramowym klocem jest zupełnie łatwe. Przedni widelec upside-down to rzadkość w tej klasie cruiserów, ale świetnie spełnia swoje zadanie. Niestety, kroku nie dotrzymuje mu tył, który potrafi dobić i przypomnieć o stanie polskich dróg kontrolnym strzałem w plecy.
Przy ostrych redukcjach przed światłami blokuje się koło, ale nie powoduje niebezpiecznych sytuacji. Pełna kontrola.
Wyjazd za miasto wreszcie pokazuje, że ten motocykl to nie tylko maszynka do szpanu, ale też sprawny podróżnik. Mimo że osiągi nie powalają, Intruder spokojnie daje radę przy 90-120 km/h. Przy szybszej jeździe opór powietrza zaczyna przeszkadzać jak wrzód na d... Jedyne, co można wtedy zrobić, to jeszcze bardziej pochylić się do przodu. Ale tę pozycję dłużej niż kilka minut wytrzymają chyba tylko amatorzy sado-maso.
Zirytować potrafi konsola na zbiorniku paliwa. Jeśli wpadniesz na pomysł, aby spojrzeć na nią w czasie jazdy, masz przechlapane. Nie da się tego zrobić bez pochylenia głowy, przez co tracisz z oczu sytuację na drodze.