Sławek z Suchej Beskidzkiej od jakiegoś czasu ujeżdża sprzęty wyprodukowane za wschodnią granicą i strasznie go to kręci. Niewątpliwym faworytem wśród pojazdów z tabliczką „zdiełano w SSSR” jest Ural. W myśl zasady „dać rusowi cokolwiek, to i tak zeżre” – Sławek postanowił trochę się poznęcać nad swoim najnowszym nabytkiem i zapodać mu instalację LPG. Opowieść o tym, jak rusek trafił do Suchej, byłaby długa jak brazylijska telenowela. W każdym razie wyprodukowano go w 1983 roku. Najpierw służył w białoruskiej milicji, później trafił do Polski i tutaj krążył jakiś czas, aż trafił do Suchej. A tu czekało na niego zagazowanie...
Sławek na co dzień zakłada instalacje LPG w samochodach. Uralowi dał instalację podciśnieniową Landi – to jedna z najprostszych wersji. Sprawdza się w zasilanych gaźnikami silnikach katamaranów typu duży Fiat czy Polonez, ale najlepiej gra z jednostką Skody 120. – W Favoritce jest już problem – twierdzi właściciel ruska.
Mogłoby się wydawać, że skoro prosty silnik i prosta instalacja, to również założenie i zgranie tego wszystkiego będzie niczym bułka z masłem. Tymczasem zaczęły się schody i to, jak się później okazało, dość strome. Butla znalazła miejsce w koszu za siedzeniem pasażera. Normalnie zapakowano by ją w miejsce koła zapasowego jakiegoś Cinquecento – wchodzi do niej 20 l gazu. To butla nowego typu, ze sterowanym elektrycznie wielozaworem. Poprzednio Sławek jeździł z butlą z Poloneza o pojemności 50 l, zamontowaną w tym samym miejscu; tyle że nie można było już tam kompletnie nic zmieścić, a dokręcenie czegokolwiek to była wyższa szkoła jazdy. Montaż butli, parownika i elektrozaworu poszedł gładko. Filtr z elektrozaworem, który reguluje dopływ ciekłego gazu, oraz parownik trafiły pod siedzenie jeźdźca, czyli pod „dupoklep”. Pierwszym poważniejszym problemem było podgrzanie parownika do odpowiedniej temperatury i jej utrzymanie. Nie moż- na zapominać, że mamy do czynienia z silnikiem chłodzonym powietrzem. Sławek musiał wyrzeźbić instalację wodną. Żeby podgrzać wodę, wspawał kawałek rurki w prawy wydech. Całość sprawuje się całkiem nieźle. Niby banalnie proste, ale aby uzyskać odpowiednią temperaturę, Sławek toczył długą walkę – regulował ją, eksperymentując z długością odcinka wewnątrz wydechu. Jako że pod „dupoklepem” jeźdźca umieścił wężyk odpowiadający za odpowietrzenie układu – sam na siebie ukręcił bat. Gdy bowiem temperatura zbyt wzrosła, pojawiła się wizja poparzeń tylnej części ciała. Na szczęście do tragedii nie doszło. Obieg wody wspomaga pompa wzięta z pralki. Sławek osadził ją na wałku alternatora – nie ma żadnych problemów z wydajnością.
Rus co prawda wszystko zeżre, ale czasem mu się beknie i strzeli w gaźnik. Podczas jednego z pierwszych eksperymentów konstruktor o włos uniknął dramatu. Za zasilanie obu garnków odpowiadał jeden mikser, a gaz był podawany do puszki filtra powietrza. Jak walnęło w gaźniki to króćce prowadzące do filtra śmignęły obok uszu właściciela. Problem został wyeliminowany w dość prosty sposób – gaz jest podawany tuż przed każ- dym gaźnikiem, przy czym odległość między mikserem a gaźnikiem jest na tyle mała, że cofka już mu niestraszna. Ten patent jest znany z chłodzonych powietrzem silników samochodowych przerobionych na zasilanie gazem. Przy okazji Sławek został zmuszony do przekonstruowania filtra powietrza. Przewidział także możliwość regulacji ilości gazu na każdy cylinder osobno.
Na kierownicy mamy przycisk przełączający na gaz. Latem jest on bardzo rzadko używany, bo Ural bez problemu odpala na LPG. Tyle że nie można mieć żadnej wachy w zbiorniku, bo sowiecki kranik trochę przepuszcza i po nocnym postoju gaźniki są zalane, a jeśli do tego zapoda mu się dawkę gazu, to nawet ruski bokser tego nie przeżre. Świece pozostały oryginalne – jak w każdym rusku najlepiej sprawdzają się świece zza wschodniej granicy.
Pozostaje kluczowe pytanie: jak toto jeździ? – Na niskich obrotach czuć, że jest słabszy, ale za to na wysokich Bóg się rodzi, moc truchleje – opowiada Sławek. Ural wciąga ok. 10 l gazu na 100 km. Gdyby jeździł na benzynie, byłoby mniej więcej tyle samo. Co oznacza, że paliwo kosztuje właściciela o tyle mniej, o ile litr gazu jest tańszy od litra etyliny. Koszt instalacji (w 2005 roku) zamknął się w 1200 zł. Teraz pewnie byłoby mniej.
Nie mniej ciekawą bajką jak pokonywanie kolejnych trudności technicznych jest opowieść o drodze do dowodu rejestracyjnego zagazowanego rusa. W wersji skróconej: nie obeszło się bez odwołań do władz województwa, mało tego – sprawa zahaczyła nawet o Ministerstwo Transportu. I właśnie dzięki temu ostatniemu w dowodzie rejestracyjnym Urala pojawił się wymęczony wpis o instalacji LPG.