Po ponad miesiącu oglądania na termometrze wyłącznie ujemnych temperatur postawiliśmy wszystko na jedną kartę: albo my, albo ten cholerny biały drań, uparcie przykrywający wszystko grubą warstwą. Urządzeniem, które wzięliśmy do walki, była Yamaha WR 250 R, postawiona na nowiutkich Dunlopach Sports 773. Uniwersalne Bridgestone’y TW 302 powędrowały na półkę, bo te gumy to totalny lajcik, który nadaje się tylko do jeżdżenia po asfalcie albo zwykłymi szutrami.
Akcja przygoda
Mając w pamięci, że Yamaha wrzuciła małą WR-kę do worka nazwanego Adventure (przygoda), postanowiliśmy sprawdzić, jaką dawkę funu da się wycisnąć z tego uniwersalnego motocykla. Po asfalcie nie zrobiliśmy nawet kilometra, bo nie miało to najmniejszego sensu. To logiczne i bezpieczne, bo zaliczenie puszystej zaspy boli o wiele mniej niż gleba na lodzie czy na asfalcie.
Od zawsze słyszałem: Synku, jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. W ten sposób nauczyłem się chodzić, jeździć na rowerze itp. Dzięki WR-ce to powiedzenie nabrało całkiem nowego znaczenia, bo na śniegu leży się często, nawet bardzo często. Problem zaczyna się wtedy, gdy po którejś z kolei glebie trzeba postawić bike’a na koła. Stalowe zbiornik i stelaż zadupka, katalizator, akumulator, mocowanie tablicy swoje ważą, mimo że 134 kg WR-ki nie oznacza sporej nadwagi. Podobnie jak w przypadku sportowej efki, erka również ma aluminiową ramę. Mniej ważą tylko motocykle sportowe, ale to przecież całkiem inna liga. Kumpel jeżdżący na TT-R-ce nie miał lekko, dźwigając jeszcze większą furę żelastwa.
W śniegu jak w piasku
Gdy zapoceni (mimo mrozu!), resztką sił przerzucaliśmy nogę nad wysoką kanapą (940 mm), malutki guzik rozrusznika był jak butelka wody na środku pustyni. Wystarczyło lekko go nacisnąć, by zasilany wtryskiem singiel błyskawicznie zagadał. Nie miało znaczenia, czy bike leżał w zaspie minutę, czy kwadrans. Szybko zapomnieliśmy o zalanych gaźnikach, ciepłych ssaniach i innych patentach. W Yamasze elektronika załatwiła wszystko. OK, w hardkorowym terenie kopniak byłby mile widziany.
W kopnym śniegu jeździ się trochę jak po sypkim piasku. Na dodatek nie masz pojęcia, co dzieje się pod cienką warstwą białego puchu. A tam czyhają złośliwe koleiny, gotowe, by w każdym momencie postawić bike’a bokiem albo, co jeszcze fajniejsze (tyle że niekoniecznie dla bikera), wsypać garść śniegu za kołnierz.
Do jazdy trzeba nabrać odpowiedniej prędkości, tak aby przednie koło nie zapadało się za głęboko, a tył nie mieszał jak szalony. Jak to zrobić? To proste – trzeba wbić odpowiedni bieg i ognia. W Yamasze jest ich sześć, choć do jazdy w śniegu przydają się pierwsze dwa, no, może trzy. W uniwersalnej „250” są one dość długie, wręcz bardzo długie. Na asfalcie, gdy zapniesz szóstkę, bike potrafi rozpędzić się do całkiem konkretnych 130 km/h. Ale w śniegu takie przełożenia nie są nikomu potrzebne do szczęścia. Żeby jechać dynamicznie, trzeba było trzymać silnik na wysokich obrotach albo sporo popracować sprzęgłem. Spokojnie, to tylko obroty Mimo czterech zaworów w głowicy – z których dwa ssące wykonano z tytanu zamiast stali, dwóch wałków rozrządu i stosunku średnicy do skoku tłoka identycznych jak w sportowej WR-ce 250 F – silnik jest o wiele spokojniejszy. Wolniej wkręca się na obroty i nie jest tak dynamiczny. Maksymalna moc to 32 KM, osiągane przy 10 000 obr/min. Ruszenie na jedynce może być problemem. Jeśli za bardzo odkręcisz gaz, tylne koło wyrzuci w powietrze pióropusz śniegu i tyle. Tu przydaje się delikatne sprzęgło. W Yamasze działa ono tak, że do wciśnięcia klamki wystarczy siła małego palca.
Szybkie przebicie na dwójkę i jazda. Geny sportowej efki widać w zawieszeniach. Skok widelca upside-down i aluminiowego wahacza wynosi 270 mm. Oba zawiasy znakomicie radziły sobie z zaoranym polem i koleinami ukrytymi pod śniegiem. Problemem okazał się zasypany śniegiem po brzegi rów, który na małej prędkości był przeszkodą trudną do pokonania. Nie narzekaliśmy na brak regulacji napięcia, bo w takich warunkach i tak niewiele by to zmieniło. W twardym śniegu można pobawić się ze zmianą tłumienia centralnego amortyzatora.
Wyprzedź roztopy
Przed dwoma laty wypróbowaliśmy WR-ki w terenie. Funu z jazdy było niewiele, bo poza asfaltem seryjne opony szybko mówiły „dość”. WR 250 R, podobnie jak wersja supermoto, jest motocyklem dla początkujących i nie zmieni tego nawet uderzające podobieństwo do sportowej efki. Za to w zimie erka zaskoczyła nas, i to bardzo.
Kto nie wierzy, niech spróbuje. Komplet gum off-roadowych kosztuje niecałe 5 stów. Ale spieszcie się, żeby śnieg nie stopniał!