Niejeden biker szukał sprzęta, który spełniałby wszystkie lub przynajmniej większość jego wymagań. Często konstrukcje szukające kompromisu np. między ostrym charakterem a komfortem okazują się nieudane. Spece z Yamahy, pracując nad T-Maxem, chyba wzięli sobie tę sprawę mocno do serca. Efekt? Powstała maszyna uniwersalna i zarazem wykazująca oryginalny charakter. Ciągle na nowo udowadnia to w naszym teście długodystansowym, który ruszył w czerwcu 2008 r. (raport z pierwszej części testu: MOTOCYKL 5/2009, str. 94, lub link). Nic zatem dziwnego, że niekiedy ustawiała się kolejka chętnych do wypróbowania maksiskutera.
Jego głównym rewirem w trakcie testu jest miasto. Tu zwinność jednostki napędowej oraz walory automatycznej przekładni trudno przecenić. Jednak gdy tylko nadarza się okazja, T-Max chętnie zapuszcza się w dalsze, a nawet bardzo długie podróże. Ma wtedy okazję wykazać, że podoła każdemu wyzwaniu.
Turystyka w maksiskuterowym wydaniu staje się coraz popularniejsza. Nic dziwnego, skoro coraz większe i mocniejsze silniki świetnie radzą sobie z maszynami objuczonymi bagażami i dwojgiem osób. T-Max jest jednym z reprezentantów tego gatunku. Jego dwucylindrowa pięćsetka, mimo dość sporej masy własnej pojazdu, potrafi nawet z pełnym obciążeniem dziarsko śmigać. Rakietowych przyspieszeń co prawda nie oferuje, niemniej o zamule nie może być mowy.
Podczas dalszych wypadów, np. na Węgry czy nad nasze morze, T-Max mógł wykazać pełnię walorów turystycznych. Odprężona pozycja za kierownicą sprawia, że przejazdy między tankowaniami pokonuje się bez męki. Jeśli cztery litery wreszcie dadzą o sobie znać, długa kanapa i jeszcze dłuższe podłogi pozwalają ulżyć gnatom. Jeźdźcy o wzroście powyżej średniej krajowej mogą spokojnie brać ten sprzęcik pod uwagę. Powinni jednak wtedy pomyśleć o zamianie oryginalnej szyby na wyższą. Głowa wyższych skutermenów nieuchronnie trafi a w miejsce, gdzie przy szybszej jeździe tworzą się turbulencje. Pomaga wtedy pochylenie się, jednak tej pozycji nikt dłużej nie wytrzyma. Skoro o szybie mowa, to trzeba wspomnieć, że przy wolnej jeździe wkurza jej brzęczenie na mocowaniach. Jest to wada, która, mimo iż dolegała poprzedniej wersji, nadal nie została wyeliminowana.
W Polsce nie brak zamków i pałaców. Warto zobaczyć nie tylko odrestaurowane. T-Max pozwoli zwiedzić nie tylko te najbliższe. 300 km na jednymzbiorniku to niezły wynik. |
Miłe nawijanie
Na tym sprzęcie nie tylko głównodowodzący może mówić o komforcie. Za jego plecami na szerokiej kanapie jest sporo miejsca, a podnóżki umiejscowiono na optymalnej wysokości. Pasażer doceni również solidne, długie i wygodne uchwyty. Także zawieszenia nie dają plamy i umilają nawijanie kilometrów. Udane zestrojenie fabryczne sprawia, że brak jakiejkolwiek regulacji jest do wybaczenia. Spokojne traktowanie rolgazu pozwala przejechać nawet ponad 300 km na 15-litrowym zbiorniku paliwa. Czyli mamy kolejną cechę globtrotera.
Czytelne i zarazem cieszące oko zegary ułatwiają podróżowanie. Niemniej o jednej rzeczy należy wspomnieć: brak termometru wśród funkcji ciekłokrystalicznego wyświetlacza to w tej klasie rzecz zdumiewająca. Zwłaszcza że w mniejszych pojemnościowo modelach maksiskuterów Yamahy ten gadżet potrafi występować.
Natomiast trzeba pochwalić podręczne schowki pod kierownicą. Ich pojemność jest zadowalająca. Kropla goryczy: szkoda, że chociaż jeden z nich nie jest zamykany na kluczyk.
Wady do wybaczenia
T-Max korzystnie wypada na tle nieco kredensowatych konkurentów. Wprawdzie można mu wytknąć parę drobiazgów, ale generalnie jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Radość z jazdy, jaką daje ta przemyślana konstrukcja, z nadwyżką rekompensuje cechy, które – tylko z punktu widzenia zwolenników turystyki – można uznać za wady.
Dotychczasowe wrażenia z testu długodystansowego można streścić następująco: lać wachę, wsiadać i jechać.